- Pytasz o to co stanowi największy problem w żeglowaniu z małymi dziećmi? Odpowiedź jest bardzo prosta. Pampersy! Tutaj może tego nie odczujesz, ale kiedy żeglowaliśmy z żoną i dwójką maluchów dookoła świata, to w wielu odległych miejscach w ogóle nie mogliśmy ich dostać, a jeżeli już były, to kosztowały krocie. Zawsze mieliśmy ogromny ich zapas, ale czasem się kończyły i musieliśmy przechodzić na tradycyjny system, a czasami po prostu dzieciaki pełzały na golasa no i wiadomo... cały jacht był wtedy brudny. - odpowiedział rozbawiony Jean Paul z sąsiedniego jachtu. Francuz przebył na swoim aluminiowym Trismusie prawie wszystkie morza, spędził nawet pięć lat na Grenlandii, ale teraz, przed siedemdziesiątką, postanowił wrócić na ciepłe wody i w takich właśnie okolicznościach spotkaliśmy się w Grecji na wyspie Kefalonia. - Poza tym żeglowanie z dziećmi było wspaniałym etapem naszego życia. Pamiętam jak raz na Galapagos nasz synek raczkował na golasa na plaży razem z małymi foczkami, które bardzo chciały się z nim bawić. W pewnym momencie focza mama podpełzła do wesołej gromadki i zaczęła spychać wszystkie maleństwa z powrotem do morza. Najwidoczniej nie odróżniała naszego dziecka od swoich bo również starała się je zachęcić do wejścia do wody. Długo musieliśmy jej tłumaczyć, że to nasze dziecko i lepiej mu będzie na plaży.czytaj