Saint Vincent, jedna z najdzikszych i najbiedniejszych wysp Indii Zachodnich pachnie o świcie świeżo wyrwaną, soczystą marchewką. Ostatnio wielu żeglarzy omija szerokim łukiem tą wulkaniczną oazę, gdzie na bogatej w składniki mineralne glebie eksploduje dzika, tropikalna zieleń. Tubylcy żartują, że nawet ołówek wbity w ziemię zapuści tu korzenie i wyda obfity plon. Od kilku lat wyspa ma coraz gorszą opinię miejsca, gdzie łatwo można zostać obrabowanym i napadniętym. Nie sądzę, by prawdopodobieństwo takiego zdarzenia było tu większe niż w jakimkolwiek dużym, europejskim mieście, czy w którymś z portów Hiszpanii, Portugalii lub Polski, ale połączenie ubóstwa i bezpośredniości krajowców, traktujących białych jak chodzące bankomaty, oraz korupcji na najwyższych szczeblach władzy zaangażowanej w narkobiznes, wszystko to podsyca piracką atmosferę, dostrzeżoną i wykorzystaną przez producentów filmowej serii „Piraci z Karaibów”.czytaj





















