3 maja minęły dokładnie dwa lata, odkąd oddaliśmy cumy w Marinie Kamień Pomorski i wyruszyliśmy Sputnikiem II na włóczęgę po morzach i oceanach. Nie mieliśmy wtedy pojęcia jakie przygody nas spotkają, ani jak potoczą się dalsze losy wyprawy. Pewne było, że czeka nas sporo improwizacji i wysiłku, by realizacja naszych zamierzeń była w ogóle realna. Z prawie pustymi kieszeniami i potomkiem w drodze musieliśmy nieźle główkować, by mimo wszystko żeglować dalej. Sztuka żeglowania polega w skrócie na tym, żeby poprowadzić jacht z punktu A do punktu B, maksymalnie wykorzystując do tego sprzyjające siły przyrody. Każdy kapitan marzy oczywiście o tym, by swoją trasę pokonać z prądem i wiatrem wiejącym w plecy, Posejdon jednak rzadko bywa tak łaskawy dla śmiałków wyruszających na szerokie wody. Już najmłodsi adepci sztuki żeglowania na pierwszej lekcji praktycznej przekonują się, że nie zawsze można obrać bezpośredni kurs na wymarzony ląd i że czasem trzeba zagrać z wiatrem i prądami w szachy, by w ogóle posuwać się naprzód. Długie lata rozwiazywania takich łamigłówek i ćwiczenia cierpliwości budują w ludziach morza respekt do sił, z którymi się mierzą, ale też uczą ich zaradności, zmuszają do nabywania umiejętności, których na lądzie nie potrzebowali, oraz szkolą w podejmowaniu błyskawicznych decyzji. Żeglarz, który chce sprawnie poruszać się w stronę upragnionego celu musi każdym swoim zmysłem wyczuwać korzystne dla niego zmiany warunków i natychmiast dostosowywać swoją żeglugę tego, co przynosi mu los. Może to być minimalna zmiana kierunku wiatru lub jego siły, może to być pojawiający się nagle prąd, może być to także podszept podświadomości, wzywający w nocy do natychmiastowego opuszczenia kotwicowiska, czy też poważne potraktowanie jednej z setek rad, którymi koledzy po fachu sypią jak z rękawa przy barze w tawernie.czytaj