Ultra maratony dla przeciętnego człowieka są czymś niewyobrażalnym i wielu osobom włosy dęba stają gdy słyszą o biegu na 100 czy 150 kilometrów. Do głowy od razu nachodzą myśli, że to nie jest normalne, że można przy tym stracić życie, jednak póki człowiek nie przekona się na własnej skórze, nie dowie się czym są ultra maratony.
Gdy staję na linii startu czuję jak moje ciało przechodzą dreszcze, że to już, że za kilka godzin mogę poczuć przeraźliwy ból, który z każdym najdrobniejszym krokiem będzie się tylko pogłębiał. Nie biegam jednak dla bólu, lecz dla satysfakcji, którą odczuwam przekraczając metę. Wiem wtedy, że wygrałem trudną walkę ze swoimi słabościami, która ciągnęła się długimi godzinami.
Piątkowy ultra maraton był moim trzecim i zapewne nie ostatnim, budził jednak we mnie duże poczucie niepewności. Z powodu napiętej sytuacji na studiach (sesja, zaliczenia itd.) ciężko było mi znaleźć czas na odpowiednie treningi. Właściwie cały semestr jest wyjątkowo ciężki przez co wielu biegaczy stwierdziło, że przestałem biegać. Była to jednak tylko dłuższa przerwa i ograniczenie treningów do minimum, by mięśnie się nie zastały. Wiedziałem, że ciężko będzie pokonać dystans niemalże 150 kilometrów prawie nie biegając. Liczyłem jednak na swoje nieduże doświadczenie zdobyte rok wcześniej na tej samej trasie jak i na Włóczykiju na 100 kilometrów. Przejdźmy jednak do sedna.
Bieg oficjalnie rozpoczął się o 18:00 w piątek. Limit w tym roku wynosił już tylko 24 godziny, a nie 48 godzin jak w poprzednich edycjach. Wszystko dlatego, że organizacją zawodów zajęła się inna osoba. Jednak mimo kilku wpadek impreza nadal trzyma wysoki poziom.
Od początku biegłem bardzo spokojnym tempem, które nie przekraczało 6 minut na kilometr. Po 10 kilometrach na trasie spotkałem poprzedniego organizatora, który również postanowił w tym roku wystartować. Postanowiłem, że się do niego podczepię, gdyż ma większe doświadczenie, a przy okazji będzie raźniej. Pamiętał mnie jeszcze z poprzedniego roku jak nie dawał mi szans na ostatnim punkcie kontrolnym, że dam radę ukończyć zawody. Wspomniał jeszcze jak wielkie było jego zdziwienie gdy dotarłem do mety pół godziny przed końcem limitu czasowego. Zapamiętał również moje słowa, że po roku wrócę i ukończę 147Ultra w ciągu doby. Ogólnie porządku z niego człowiek.
Pierwszy punkt kontrolny znajdował w Sownie 32,5 kilometrów od startu. Dotarliśmy tam po niecałych czterech godzinach biegu. Czekała mnie tam bardzo miła niespodzianka. Nie spodziewałem się, że ktokolwiek przyjedzie mi kibicować. Była to moja siostra wraz z chłopakiem. Trochę porozmawialiśmy, zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, uzupełniłem zapasy i już trzeba było wyruszać dalej. Ich odwiedziny dały mi dodatkowego kopa. Czułem, że ktoś trzyma za mnie kciuki i nie mogę ich zawieść.
Kolejnym punktem kontrolnym, a zarazem „przepakunkowym” było Maszewo. Pojawiliśmy się tam po niespełna sześciu i pół godzinach biegu. Pokonanie tych 50,5 kilometrów wcale nie było łatwe. Już wtedy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, jednak wiedziałem, że to normalne. Spędziliśmy tam około 30 minut – czyli trochę za dużo. Oczywiście wypadało się przebrać, bo kolejny „przepak” był dopiero za 45 kilometrów. Do tego brzuch strasznie mi ciążył, chyba zjadłem za dużo na poprzednim punkcie.
Do półmetku, który znajdował się w Nowogardzie (73km) dotarliśmy po prawie dziesięciu godzinach. Nie spieszyliśmy się jednak specjalnie gdyż cel był jeden – ukończyć i zmieścić się w czasie. Po drodze czułem dyskomfort w prawej stopie. Przez chwilę myślałem, że to nawraca dawna kontuzja, która rok temu właśnie na tym odcinku dała o sobie znać. Jak się jednak okazało później, bolała mnie tylko kostka i mogłem kontynuować bieg. Wracając jednak do punktu kontrolnego. Była tam pielęgniarka (jako wolontariuszka), którą poznałem rok wcześniej na tych samych zawodach. Ucieszyła się, że widzi mnie żywego, użyczyła zamrażacza w sprayu, którym złagodziłem chwilowo ból stopy, również dała trochę jakiejś maści, batona energetycznego własnej roboty. Jako, że trzeba było już wychodzić, życzyła mi powodzenia. Czułem się jednak w tym momencie lepiej niż poprzedniej edycji zawodów. Z Nowogardu wyruszyłem już z innym biegaczem. Wojtek – były organizator wyruszył 5 minut wcześniej i stwierdziliśmy, że trochę bez sensu go gonić skoro celujemy tylko ukończenie biegu. Sądzę, że byłą to słuszna decyzja.
Tą część trasy w dużej mierze pokonaliśmy marszem. Mieliśmy bowiem zapas czasu, z którego zdawaliśmy sobie sprawę. Nie było więc sensu spieszyć się i ryzykować kolejnymi kontuzjami. Do Płot (95km) dotarliśmy o 7:41 czyli 19 minut wcześniej niż zakładaliśmy. Mogliśmy więc spędzić tam trochę więcej czasu. Spędziliśmy tam dobre 40 minut. Zjedliśmy na spokojnie posiłek, uzupełniliśmy bukłaki, przebraliśmy się, a nawet była możliwość skorzystania z prysznica, który był zbawienny dla spuchniętych stóp. Było jednak warto spędzić tam trochę więcej czasu, ponieważ poczuliśmy się bardziej wypoczęci i mogliśmy szybciej pokonać kolejny, chyba najtrudniejszy odcinek tej wymagającej trasy. Było tam bowiem piaszczyście, wiele razy trzeba było podchodzić pod górki, a w końcu spadł deszcz. Akurat robiliśmy małą przerwę na uzupełnienie płynów w jednym z wiejskich sklepików, więc postanowiliśmy przeczekać. Efekt – kolejne 25 minut w plecy i nawrót bólów stóp ze zdwojoną siłą. Poczuliśmy wtedy, że możemy jednak nie zmieścić się w limicie czasowym, dlatego na kolejne punkty kontrolne poświęcaliśmy możliwie najmniej czasu.
Brojce – 115 kilometr trasy. Tu spędziliśmy tylko 7 minut na punkcie kontrolnym. Wystarczyło, by uzupełnić bukłak i coś na szybko zjeść. Do końca pozostało nam nieco ponad 6 godzin i 32-35 kilometrów. Z pozoru dużo czasu, jednak mając 115 kilometrów w nogach zmienilibyście zdanie. W tym momencie powiedziałem sobie, że choćbym nie wiem jak bardzo się wyeksploatował. Starałem się maksymalnie przedłużać odcinki biegu między odcinkami marszu. Był jednak jeden stały punkt „Teraz będzie z górki, biegniemy”.
Udało nam się nadrobić trochę czasu, jednak nadal było to na krawędzi limitu. Na ostatnim punkcie kontrolnym – Byszewo 132 kilometr spędziliśmy już tylko dwie minuty. Nie było innego wyjścia, do mety końcu było już tak niewiele. Około 140 kilometra minęliśmy innego zawodnika. Powiedział nam, że dowiedział się iż trasa ma 152 kilometry, a co za tym idzie, nie zdążymy w limicie. Wtedy jakby cały zapał z nas zszedł. Po chwili jednak przypomniało mi się, że miałem się nie poddawać się i razem z Klaudiuszem kontynuowaliśmy bieg. Przez ten czas dyskutowaliśmy na temat dystansu. Z jednej strony wiedzieliśmy, że jeśli trasa ma 152 kilometry, nie wyrobimy się w limicie czasowym, z drugiej coś podpowiadało nam, że tamten zawodnik mógł mieć moment słabości przez co źle ocenił sytuację. Zajrzeliśmy wtedy na mapkę, którą dostaliśmy przed startem i okazało się, że trasa nie może mieć 152 kilometrów. Klaudiusz przyspieszył, a ja niczym zombie za nim. Nie wiem skąd czerpałem siły skoro każdy krok sprawiał mi potworny ból. W końcu stwierdziłem, że już się z nim nie ścigam, a do mety i tak dotrę na czas. Klaudiusz jednak zaczekał na mnie na jednym z rond Kołobrzegu. Pokazał mi kierunek (było już widać lampy stadionu, przy którym była meta), namówił bym biegł z nim ale nie byłem już w stanie, więc pobiegł sam. Starałem się tylko, by nikt mnie przy okazji nie przegonił.
Był to chyba ostatni kilometr. Do oczu cisnęły się łzy gdyż wiedziałem, że bez względu to co by się nie stało, zdążę. Momentami podbiegałem widząc jak przybliżam się do celu. Za ostatnim skrzyżowaniem ujrzałem w oddali metę. Postanowiłem już tylko biec. Targały mną niesamowite emocje, których poza startami w ultra maratonach nie doświadczyłem. Gdy założono mi medal, kompletnie się rozkleiłem – dokonałem tego czego nie byłem w stanie dokonać rok wcześniej. Pamiętam, że zrobiono mi sporo zdjęć, niektórzy się śmiali, że ciągle majaczyłem pod nosem coś o tym, że w końcu dałem radę, że nawet bez treningów… Czas ukończenia biegu – 23 godziny 45 minut czyli dokładnie o połowę mniej niż rok temu. Wtedy uzyskałem czas 47 godzin 30 minut.
Gdy chwilę posiedziałem, poszedłem zobaczyć dekorację, która odbyła się o 18:00. Na podium stały już najtwardsze kobiety. Pierwsza wyglądała normalnie, lecz tylko męskie podium ją przegoniło. Nic dziwnego skoro będzie się przymierzała do bicia rekordu Polski na 100 kilometrów kobiet. Na drugim miejscu była kobieta, która najbardziej mnie zadziwiła. Po niemalże 150 kilometrach biegu założyła szpilki, sukienkę, zrobiła fryzurę, a dystans jakby nie zrobił na niej żadnego wrażania. Na trzecim miejscu koleżanka ze Szczecina, która była bardzo zmarnowana biegiem. Pobiegła poniżej 20 godzin czego jej pogratulowałem. W tym roku pierwszy zawodnik ukończył zawody z czasem 14 godzin 16 minut.
Po zakończeniu ceremonii spotkałem jeszcze Wojtka – poprzedniego organizatora. Pogratulował mi zrealizowania celu i podziękował za wspólne dziesiątki kilometrów na trasie. Byłem wtedy niezmiernie szczęśliwy ale ból stawał się z każdą chwilą coraz większy. Położyłem się więc na podłogę, kolega zrobił mi zdjęcie. Od tego momentu nie byłem już w stanie się podnieść przez kolejne kilka godzin. Później jeszcze mało brakło, bym stracił przytomność pod prysznicem. Przemęczenie robi swoje. Przed snem zamówiliśmy jeszcze jakieś fast foody – dla mnie tradycyjnie pizza. Z rana gdy wstałem… to znaczy gdy próbowałem wstać, z trudem (podpierając się o stolik) wstałem lecz nie mogłem postawić kroku ani złapać równowagi na moich spuchniętych stopach. Jednak po kolejnych kilku minutach jakoś dałem radę dotrzeć do toalety. Podróż również była wyczerpująca, jednak to już mniej interesujący fragment tego ultra weekendu. Stopy nadal strasznie mnie bolą ale gdy sesja się skończy, a opuchlizna zejdzie, wrócę do biegania. Liczę też na nowe życiówki – mam w końcu 2 kilogramy mniej po ultra.
Ultra maratony wbrew pozorom są osiągalne dla wielu biegaczy, którzy boją się w nich wystartować. Trzeba po prostu przestać myśleć o tym, że boli i ciągle poruszać się naprzód. Początki zawsze są trudniejsze i każdy biegacz o tym wie, ważne jednak, by nie rezygnować z postawionych sobie celów.
Źródło: Klub Biegacza Kamień Pomorski
Ciekawe czy po takim biegu człowiek jest bardziej zdrowy. Biegałem kiedyś sporo maratonów i 1 setkę. Nawet miałem plan pobiec w tym biegu, ale stwierdziłem, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Gość • Środa [24.06.2015, 09:06:19] • [IP: 77.253.155.***] pisać też trzeba umieć ;)
Co drugi dzień biegam 15 km. Może za kilka lat wystartuje w tym ultra.
Brawo Romek :D
Szacunek. Naprawdę.
Brawo Roman! ;D Gratuluje ;) oby tak dalej :>
biegać to cza umić, ja dopiero zbieram się na swój pierwszy maraton
mi po maratonie w 4h nogi odmawiają posłuszeństwa ;)
Brawo - niezły wyczyn.
szacunek
Dobre wskazówki dla biegaczy. Dla przeciętnego człowieka to kosmos.
Świetny chłopak, umysł zwycięzcy. Gratuluję! :)
Mega artykul i za mocny many ! Wpadaj na deche!:)