Nie szukajmy więc prawdy wigilijnego wieczoru pomiędzy kanałami telewizji, a kosmosem Internetu. Lepiej rozsmakować się w „tu i teraz”, poczuć ciepło dłoni i smak opłatka. W słowach i gestach, w uśmiechu i łezce wzruszenia kryje się sens o wiele głębszy niż w przepastnych tomach i nieskończenie wirtualnej przestrzeni.
Bo przecież tamta, którą musieli pokonać Oni, była bardzo konkretna, do bólu kamienista i przepastnie niepokojąca. Gwiazda zajaśniała im bo nie zboczyli z najważniejszej drogi. Drogi wiary w cud i przeświadczenia, że ich wędrówka nie prowadzi ścieżką do nikąd.
Ileż to razy, nam ludziom XXI wieku zdarza się wątpić. Do ziemi przytłacza nas codzienność, drobne niepowodzenia, które już jutro mogą pójść w zapomnienie urastają do wielkości Mount Everestu. Faktycznie jednak czymże są nasze troski w zestawieniu z bólem matki, która do której nie dotrze położna, z dramatem ojca, słyszącego, że na oczekiwanego syna czeka banda łotrów..(!?)
Dzisiejszy wieczór bywa nazywany narodzinami nadziei. Świat staje się lepszy bo na nią właśnie czeka. Oni, na kamienistych bezdrożach, odbijający się od ludzkiej niegodziwości, Oni mieli pełne prawo nadzieję utracić. Nie stracili i dlatego my też powinniśmy pozostać niezłomnymi w drodze. Nie zasępionymi, nie upadającymi. Z uśmiechniętą nadzieją, nawet gdyby w oku zakręciła się łza gdy staniemy naprzeciw zniedołężniałego Ojca, przygarbionej życiem i chorobami matki. Warto w tej chwili spojrzeć w roziskrzone oczy dzieci. To z nich bije prawdziwie ewangeliczny przekaz. Jak dzwon wzywający radosnym sercem na pasterską mszę.