Pan Jan przyjechał do Świnoujścia z Wolina na amputację palców stopy. Jest osobą bezdomną więc trafił do schroniska. Opowiada, że zaczął zwracać uwagę pracownikom placówki, że traktują mieszkańców ośrodka jak więźniów.
- Codziennie są apele. Jak w zakładzie karnym. Czy chcesz czy nie – mówi mężczyzna. - Najgorsze jest jednak jedzenie. Przecież oni dostają na to dotacje. Nie wymagam jakichś specjałów, ale spleśniały chleb to przecież niebezpieczeństwo. Można się zatruć – mówi.
Franciszek Czapor, kierownik placówki w Świnoujściu, tłumaczy, że powodem wyrzucenia pana Jana było spożycie alkoholu.
- Wszyscy znają regulamin. Jego podstawową zasadą jest to, że nie wolno pić - mówi.
Zarzuty dotyczące złej diety i faktu jakoby - zdaniem pana Jana - prawidłowy jadłospis był przygotowany tylko wtedy, jeśli są jakieś kontrole, nazywa bzdurą. Podobnie te mówiące o apelach.
- Organizujemy je po to, aby wieczorem sprawdzić obecność oraz przekazać najważniejsze informacje z życia schroniska - mówi Franciszek Czapor. - Podopieczni chętnie przychodzą. Chociażby z ciekawości. Ci, którzy są chorzy albo mają dysfunkcje ruchowe oczywiście nie muszą się stawiać.
Panu Janowi pomóc chce hostel w Wolinie. Jest w nim przygotowanych 35 miejsc noclegowych dla kobiet i mężczyzn chcących schronić się przed zimnem. Warunkiem przyjęcia do hostelu jest absolutna trzeźwość.