ikamien.pl • Poniedziałek [18.12.2017, 12:55:59] • Świat
Sputnikiem dookoła Ziemi - Indonezja

fot. Sputnik Team
Od wybrzeży Indonezji oddalaliśmy się ponad dwa tygodnie. Połowa drogi do Sri Lanki była za nami. Specjalnie wybraliśmy okrężną trasę biegnącą przez środek Oceanu Indyjskiego, by uniknąć słabych wiatrów i przybrzeżnego ruchu, który jest zmorą żeglarzy pokonujących długie dystanse i żeglujących w nocy. Opuszczając Bali założyłem, że po dwóch lub trzech dniach oddalimy się od wybrzeża na tyle daleko, by móc pozwolić sobie na krótkie, ale spokojne drzemki podczas nocnej wachty. Nic z tego! Minęliśmy już Christmas Island i Coconut Island, od Sumatry oddaliliśmy się na prawie osiemset mil, a tymczasem każdej nocy wciąż musieliśmy lawirować między dziesiątkami łodzi rybackich pojawiających się nie wiadomo skąd, tuż po zapadnięciu zmroku!
Najbardziej zastanawiało nas to, że rybaków zupełnie nie widać w dzień, za to nocą ocean roi się od łun świateł oddalonych od siebie o kilka mil. Te światła służą do wabienia ryb i kalmarów. Są doskonale widoczne, ale nie mają nic wspólnego z przepisowym oświetleniem nawigacyjnym statków i utrudniają ocenę prędkości i kierunku ruchu poszczególnych łodzi. Jakby tego było mało rybacy posługują się dodatkowo małymi łódkami pomocniczymi i bojami połowowymi, których nie widać wcale. Żegluga nocna tutaj to prawdziwe tortury. Niedostatek snu, trudny do zrekompensowania w dzień, gdy Bruno był na wysokich obrotach i ciągła gotowość do nieplanowanych manewrów wysysały ze mnie energię.

fot. Sputnik Team
To co działo się na morzu było niestety odzwierciedleniem tego co działo się na lądzie. Indonezja to ogromna i niezwykle różnorodna kraina, o której trudno powiedzieć cokolwiek ogólnego za wyjątkiem tego, że jest piekielnie przeludniona. Nieustająca pogoń za kurczącymi się źródłami pożywienia i utrzymania zmusza tutejszych rybaków do zapuszczania się na coraz bardziej odległe łowiska, wymagające wielu dni żeglugi prymitywnymi łodziami, stanowiącymi jednocześnie pływające domy dla całych rodzin, dla których na lądzie zabrakło już miejsca.

fot. Sputnik Team
Kiedy po przeskoku z Nowej Kaledonii dotarliśmy w końcu do zatłoczonego kotwicowiska w mieście Kupang na indonezyjskim Timorze, od razu zderzyliśmy się za ścianą rachitycznych budowli spychających się wzajemnie do brudnej zatoki, pełnej ścieków i śmieci wywalanych wprost do morza. Z trudem dostrzegliśmy ostatni fragment brudnej plaży, na której mieliśmy lądować. Z kilku oddalonych od siebie meczetów dobiegały zakłócające się wzajemnie śpiewy muezinów wzywających na wieczorne modły. Był weekend, więc nie mogliśmy się odprawić i zastanawialiśmy się czy jest to odpowiednie miejsce na niewinną próbę nielegalnego lądowania bez dokonania formalności. Nasze obawy rozwiał Portugalczyk z sąsiedniego jachtu.