ikamien.pl • Poniedziałek [14.08.2017, 10:42:35] • Świat
Sputnikiem dookoła Ziemi -TÄŤare mÄ'ohi
fot. Sputnik Team
W drodze z perłowego Katiu na Tahiti okazało się, że z tego uroczego atolu zabraliśmy ze sobą nie tylko wspaniałe wspomnienia ale także nieproszonego gościa. Podczas naszego postoju przy nabrzeżu, na pokład Sputnika III zaokrętował się polinezyjski szczur.
- Jesteś pewien, że to szczur? - pytała Karolina.
- Na sto procent. W kambuzie znalazłem jego odchody i widziałem, że zaczął dobierać się do kokosów. Ten jest dobrze wyszkolony. Doskonale wie gdzie je przegryźć żeby wypić mleko i się nie namęczyć.
- Musimy się go jakoś pozbyć. Mamy coś na szczury?
- Mamy chiński proszek na karaluchy, który zabija wszelkie robactwo ale najwidoczniej nie dała na szczury. Trzeba będzie kupić coś na Tahiti, a tymczasem musimy wyciągnąć z bakist wszystkie zapasy i ułożyć je w stos na środku sterówki. Dobrze, że nie buja, powinniśmy tak dojechać do celu.
Szczur na jachcie to poważna sprawa. Jeden taki szkodnik potrafi nie tylko zniszczyć ogromną część zapasów, od których zależy nasz byt, ale może również dobrać się do przewodów elektrycznych, wodnych lub paliwowych i spowodować poważne awarie czy nawet pożar i zatopienie jachtu. Zapasy udało się w porę zabezpieczyć. Gryzoń zniszczył tylko paczkę makaronu i kilka opakowań liofilizatów. Na ostateczną rozprawę z małym piratem musieliśmy jednak poczekać jeszcze kilka dni.
Tahiti wyłoniła się zza horyzontu o świcie i już z odległości pięciu mil przywitała nas intensywnym kwiatowym aromatem. Świeżym i słodkim jak miód.
- Ten zapach jest tak intensywny, aż trudno uwierzyć, że jest naturalny. Mam wrażenie jakby ktoś otworzył drzwi do perfumerii.
- Podobnie pachniało jak dopływaliśmy do Fatu Hiva, ale tym razem rzeczywiście aromat jest silniejszy. - potwierdziła Karolina.
Z mieszanymi uczuciami planowałem lądowanie na Tahiti. Z jednej strony chciałem dotrzeć do tej mitycznej wyspy szczęśliwej, którą zachwycali się żeglarze od czasów Wallisa, Cooka, Blighta i Bougenvillea, z drugiej zdawałem sobie sprawę, że ten oryginalny i barwny świat opisywany przez pierwszych podróżników już dawno zmienił swoje oblicze i najważniejsza wyspa Polinezji jest obecnie bardzo zeuropeizowanym centrum handlu i turystyki całego regionu. Spotykani na innych wyspach Polinezyjczycy w większości z dezaprobatą wypowiadali się o swojej stolicy:
- Lubię czasem polecieć na Tahiti. Nocne życie, piękne kobiety... Ale po kilku dniach mam już dosyć. Za duże tempo, za dużo bodźców, zbyt wiele emocji i kłopotów. Można oszaleć! - opowiadał Steven z Tahuata.
- To zdecydowanie nie dla mnie. Wielu ludzi z Katiu wyjechało na Tahiti i już tam zostali, ale ja lubię proste życie na atolu. Cisza, spokój, dobre i zdrowe jedzenie, polowanie na ryby, rodzina i przyjaciele to wszystko czego mi potrzeba. - przekonywał nas syn Daniela.
- Uważajcie Tahiti. - przestrzegała koleżanka Karoliny z Katiu - Tamtejsze kobiety mają bardzo złą reputację. Niszczą małżeństwa, odbierają mężów!
Ostatnią uwagę potraktowaliśmy humorystycznie.
- Za czasów kapitana Cooka oddawały się za gwoździe. Ciekawe czego żądają dzisiaj? - zażartowałem, odnosząc się do problemów, jakie wspomniany kapitan miał z rozpadającym się statkiem, z którego zdesperowani marynarze wydłubali większość gwoździ jako walutę.
Już zbliżając się do Tahiti, a potem nawigując wewnątrz otaczającej ją laguny widzieliśmy, że wyspa jest mocno zurbanizowana, ale mimo wszystko zachowała wiele naturalnego piękna. Daleko jej do dziewiczych Markizów, ale z pewnością każdy może tu znaleźć coś dla siebie.
My przede wszystkim chcieliśmy odnaleźć naszych przyjaciół z Martyniki, którzy dotarli tu kilka miesięcy wcześniej. Stefan z Brygidą na Flipperku i Mariusz z Kelly na swoim jachcie mieli stać gdzieś drugiej strony lotniska. Udaliśmy się w tamtą stronę.
- Zobacz Karolina, to chyba Flipperek!
- Rzeczywiście. O! Jest nawet Stefan na pokładzie!
fot. Sputnik Team
W tym samym czasie Stefan dostrzegł pancerną sylwetkę Sputnika III i od razu nas rozpoznał. Zakotwiczyliśmy po sąsiedzku jak w „Polskiej Zatoczce” na Martynice i od razu zaprosiliśmy Stefana z Brygidą na kawę. Podczas serdecznego powitania wymieniliśmy nasze najświeższe żeglarskie doświadczenia, wypytaliśmy gospodarzy o lokalne wskazówki i ustaliliśmy gdzie stoi Mariusz z Kelly, by ich również zaprosić na wspólną kolację.
Wieczorem spotkaliśmy się już w komplecie i wspominaliśmy wszystkich wspólnych znajomych z Martyniki. Życzyliśmy sobie, by kiedyś spotkać się jeszcze większym składzie.
- Kto wie? Możemy kiedyś zorganizować takie spotkanie cruiserów w Marinie Kamień Pomorski. Lechu na Xsanadu już tam dopłynął, my najprawdopodobniej wracamy za rok, Marysia i Jean-Paul są pod ręką, Szynon zakończy swój rejs solo, a Flipperkowi przydałby się grubszy remont po długiej włóczędze. - zaproponowałem.
Rano wybraliśmy się autobusem do Papeete z Brygidą w roli przewodnika. Zwiedzając miejski targ od razu zrozumieliśmy skąd bierze się tak intensywny, kwiatowy zapach wyspy.
W bardzo odległych czasach, strażnik świata ludzi bóg Ātea, zmęczony wiecznymi kłótniami swoich dumnych poddanych postanowił złagodzić ich awanturniczą naturę. Wpadł na pomysł hojnego podarunku, który zmieni ich oblicze. Wprost ze świata bogów przesłał im w darze cudowny kwiat, który ludzie z wielkim szacunkiem zaakceptowali. Gdy odkryli w pełni jego piękno, porzucili swoją starą naturę i stali się prostoduszni, altruistyczni i przyjaźni. Ātea zadowolony ze swojego pomysłu zapragnął, by jego podopieczni pozostali tacy na zawsze i aby tak się stało przeobraził swoją świętą miłość w serce kwiatu tīare, ku ogólnemu szczęściu i harmonii wszystkich bogów.
„A teraz – powiedział Ātea – odkąd kwiat stał się częścią świata ludzi, nie będzie dłużej nosił nazwy te aho pūrotu (oznaczającej oddech przynoszący pokój i oświecenie dla świata). Od tej pory kwiat ten będzie się nazywał te tīare te nūna'a mā'ohi (wydzielający perfumy dla ludu ziemi)”.
Nowa nazwa tīare mā'ohi podkreśliła znaczenie połączenia pomiędzy kwiatem, ziemią, a jej ludem, który składa mu codzienny hołd swoim szczęściem, pokojem i harmonią.
W tradycyjnej wyspiarskiej społeczności roślina była uznawana za świętą, więc jej uprawa i zbiór były zarezerwowane tylko dla elity. W dzisiejszych czasach tīare mā'ohi można znaleźć w każdym polinezyjskim ogrodzie, a kwiat Gardenia taitensis (łacińska nazwa) stał się symbolem klasycznego piękna. Jednocześnie kokietującym i skromnym.
fot. Sputnik Team
Kwiaty zbiera się tylko o świcie i zrywa się je delikatnie dwoma palcami. Wybiera się tylko te, które wkrótce się otworzą. By zachować ich świeżość, zapach i energię, robi się z nich małe paczuszki, zawinięte w liście rośliny Ti'. Tak zakonserwowane kwiaty są gotowe do użycia przez kilka dni. Wiele z nich przerabia się na wspaniałe wieńce i naszyjniki, noszone na co dzień przez eleganckie kobiety, a nawet mężczyzn. W przeszłości przywilej ten przysługiwał tylko młodym dziewczynom, jako tym, którym wypada przyozdabiać się kwiatem kochanków. Obecnie kwiaty wciąż stanowią część języka miłości. Kobiety umieszczają za uchem rozwinięty kwiat tīare, a mężczyźni jego pąk. Ozdoba za lewym uchem oznacza osobę wolną, a za prawym zajętą.
W starodawnych obrzędach, odbywających się w świętych miejscach marae, najstarsze dziewice z wodzowskich rodów (tapairu – kobiety o błyszczącej skórze) przybrane w wieńce tīare ubijały w świetle księżyca tkaninę tapa, która dzięki tym zabiegom miała stać się wyjątkowo lśniąca i nadająca się do noszenia przez wodzów i kapłanów podczas świętych obrzędów. Te same dziewczyny zaopatrzone w kosze pełne tīare obchodziły dookoła święte budynki i obsypywały je kwiatami w celu dokonania ich rytualnego oczyszczenia i przepędzenia złych mocy, które mogłyby spowodować kłótnie. Wróżenie ze snów, w których pojawiały się tīare miało ogromne znaczenie przy planowaniu ważnych przedsięwzięć, takich jak wyprawy żeglarskie. Wiele Polinezyjek wciąż uważa, że pojawienie się we śnie zamkniętego lub otwartego kwiatu tīare decyduje o płci spodziewanego dziecka.
Tīare mā'ohi ma również ważne zastosowanie w ludowej medycynie, jako składnik wielu tradycyjnych recept. Najbardziej rozpowszechnione jest jego użycie do wyrobu znanego na całym świecie oleju mōno'i, czyli wyciskanego z kopry oleju kokosowego z pierwszego tłoczenia, w którym przez minimum dziesięć dni maceruje się świeżo zerwane kwiaty tīare. Mōno'i był i jest dla Polinezyjczyków tak ważny jak dla Greków oliwa i jego zapas znajdował się w każdym domu i na wyposażeniu każdej wyprawy żeglarskiej. Doskonale chronił skórę wystawioną na działanie soli i słońca, leczył infekcje, łagodził ukąszenia komarów i żarłocznych muszek nono oraz przeciwdziałał im. Obecnie na Polinezji Francuskiej zrywa się codziennie około trzystu tysięcy kwiatów tīare, a kosmetyki wytwarzane na bazie oleju mōno'i stały się obok pereł i wanilii sztandarowym produktem eksportowym Polinezji Francuskiej.
Wycieczka na targ miejski pozwoliła nam zrozumieć jak ważna jest dla Tahiti uprawa tīare mā'ohi i jak dzięki tradycji, ta pozornie bezużyteczna roślina ozdobna zamieniła się z obiektu kultu, w ważną gałąź współczesnego przemysłu wyspiarzy. Wyjaśniło się również źródło intensywnego zapachu kwitnących wysp, który powinien być opisywany w przewodnikach żeglarskich jako ważna wskazówka nawigacyjna.
- Jestem zachwycona tym, że oni przywiązują taką wagę do tych świeżych, kwiatowych ozdób. Nawet kobiety przy kasach w supermarketach noszą codziennie kunsztowne i wcale nie tanie wieńce z tīare. To najbardziej miłujący piękno naród jaki kiedykolwiek widziałam. - ekscytowała się Karolina.
- A pamiętasz rozmowę ze Stevenem na plaży Tahuata? Nie mógł uwierzyć, jak mu opowiadałem o krajach Karaibów i Ameryki południowej, gdzie śmieci wyrzuca się z domu przez okno i zupełnie nie dba się o wygląd otoczenia. Był autentycznie zszokowany. Oni chyba mają piękno genach. Dla mnie najbardziej zaskakujące w tym wszystkim jest to, jak w niespodziewany sposób starożytna idea jakiegoś kapłana, który chciał za pomocą rytuału pogodzić swoich poddanych, zaowocowała trwałym bytem w postaci upraw rośliny, która faktycznie przynosi dobrobyt, a wraz z nim piękno i pokój współczesnej społeczności. Można śmiało powiedzieć, że tīare mā'ohi to jedna z podstaw polinezyjskiej kultury.
Poszukując korzeni kultury polinezyjskiej dobrze jest udać się na Huahine i właśnie tam skierowaliśmy dziób Sputnika III po opuszczeniu Tahiti i zlikwidowaniu nieproszonego pasażera na gapę.
Na Huahine znajduje się bardzo wiele dobrze zachowanych stanowisk archeologicznych, których pochodzenie datuje się nawet na dziewiąty wiek naszej ery. Obok licznych marae, czyli kamiennych placów, na których odbywały się ważne dla społeczności obrzędy religijne, można tam znaleźć tajemnicze budowle, na których zdaniem ostatnich kapłanów wymarłych w XIX wieku, dokonywano krwawych ofiar z ludzi. Ale poza obiektami natury religijnej, na Huahine znajdują się również bardzo ciekawe i do dziś funkcjonujące kamienne pułapki na ryby, wybudowane w niepamiętnych czasach na zalewanym morską wodą jeziorze.
Znaczenie lokalizacji i funkcji niektórych obiektów łatwiej zrozumieć, zagłębiając się w treść lokalnych legend, których strzępy dotrwały do naszych czasów.
Dawno temu, wódz Tutapuarii z królewskiej rodziny rządzącej wyspami zawietrznymi mieszkał na Huahine i miał tam córkę o imieniu Hotuhiva. Hotuhiva już od dziecka kochała się w swoim towarzyszu zabaw o imieniu Teaonuimaruia i nie wyobrażała sobie życia bez niego. Jednak pewnego dnia obowiązki wezwały wodza Tutapuraii do przeprowadzenia się wraz z rodziną na wyspę Raiatea. Hotuhiva bardzo źle znosiła rozłąkę ze swoim ukochanym. Coraz bardziej podupadała na zdrowiu, którego najlepsi medycy nie byli w stanie jej przywrócić. W końcu Hotuhiva powiedziała najstarszej i najmądrzejszej znachorce z wyspy: - Na próżno się trudzisz kobieto, bo to nie moje ciało, lecz mój umysł jest chory