ikamien.pl • Wtorek [01.08.2017, 08:35:33] • Świat
Sputnikiem dookoła Ziemi - Katiu

Po podwodnym polowaniu z Jean Marie( fot. Sputnik Team
)
- I to jest właśnie życie! Czyż nie jest cudownie?! - Roześmiany Daniel przekrzykiwał szum gorącego wiatru i opon na pace ciężarówki pędzącej po jedynej na Katiu drodze biegnącej skrajem rafy. Dzieliliśmy się zawartością ostatniego kokosa z rumem, który Daniel zabrał z plaży po zakończonym pikniku. Słona bryza o zapachu jodu i spalonej słońcem roślinności rozwiewała jego długie, siwe włosy.
Wymieniliśmy z Karoliną spojrzenia i wiedzieliśmy, że to jest właśnie ta chwila. Jedna z tych, które naznaczają nasze życia na zawsze i które utrwalą się w pamięci wyraźnie niczym kadr z filmu, wzbogacony o każde wrażenie jakie wszystkie nasze zmysły potrafiły w tym jednym momencie wyłapać.
- Musicie tu wrócić! - Krzyczał - Mój dom będzie na was czekał!
Oczywiście, że musimy tam wrócić. Nie mieliśmy i nie mamy co do tego cienia wątpliwości. Do Ciebie Danielu, Jean Marie, Michel i do was wszystkich, których imion nie mogliśmy spamiętać, a którzy okazaliście się dla nas serdeczni i wspaniałomyślni jak nasi najbliżsi, dawno nie widziani przyjaciele.
Tuamotu. Archipelag, który trudno znaleźć na globusie, czy papierowej mapie świata i łatwo przeoczyć na Google Map, jeżeli nie ustawi się odpowiedniej skali powiększenia. Tak się sprawy mają, kiedy podróżuje się palcem po mapie w domowym zaciszu. Zupełnie inaczej wygląda to z punktu widzenia kapitana statku lub jachtu, który przemierza południowy Pacyfik z Markizów w kierunku Tahiti.
Każdy skipper żeglujący na tej trasie musi sobie zadać pytanie jak przeprawić się przez tą ciągnącą się prawie tysiąc mil barierę koralowych atoli i wysepek, która leży w poprzek planowanej trasy? Tysiąc mil! To więcej niż długość całego Bałtyku! Jakim więc cudem tak wielki archipelag, składający się z ponad siedemdziesięciu atoli jest tak mało znany i pozostaje tak trudny do wykrycia? Kluczowe jest tu zrozumienie tego czym są atole i jak prezentują się na mapie.
Wyobraźmy sobie dwa rodzaje wysp. Jedne z nich to monety rożnych nominałów (normalne wyspy), a drugie to obrączki ślubne przeciętnych rozmiarów (atole). Jednych i drugich jest siedemdziesiąt kilka. Teraz z dwóch balkonów znajdujących się na pierwszym piętrze rozsypmy oba rodzaje wysp na chodnik poniżej i spróbujmy się im przyjrzeć lub jeszcze lepiej – policzyć. Ktoś o dobrym wzroku powinien poradzić sobie z monetami, ale przy obrączkach może dostać lekkiego oczopląsu. Dla utrudnienia wejdźmy wyżej. Na przykład na trzecie piętro. O ile z liczeniem będzie już problem, o tyle monety uda się jeszcze dostrzec, natomiast obrączki mogą pozostać niezauważalne. Albo podczas naszej wycieczki na trzecie piętro ktoś zdążył je zwinąć, albo nasz wzrok nie jest tak dobry jak nam się wydawało.
Tak właśnie postrzegamy na mapie wypełnione lazurową wodą koralowe obręcze atoli. Stojący na wachcie żeglarz zbliżający się do Tuamotu ma jednak jeszcze jeden problem. O ile nie wypił za dużo rumu i zna podstawy nawigacji, powinien zdawać sobie sprawę z tego, że znajduje się już blisko lądu, jednak tym razem musi dobrze wpatrywać się w horyzont by przypadkiem w niego nie wjechać. W przeciwieństwie do wysokich, wulkanicznych wysp, które można zaoczyć już z odległości pięćdziesięciu mil, wystające kilka metrów ponad poziom morza atole widać często dopiero z odległości kilku mil, i to pod warunkiem, że rosną na nich palmy, a widoczność jest przyzwoita. Zachodnia strona atoli, będąca często gołym koralem znajdującym się na poziomie morza, bywa czasem widoczna dopiero z odległości kilkuset metrów! Nie próbuję tu nawet zastanawiać się nad obserwacją nocną, bo w tym przypadku tylko huk fal mógłby powiadomić żeglarza o nieuchronnej katastrofie.
Trzeba jeszcze wspomnieć o występujących w rejonie archipelagu silnych i trudnych do określenia prądach morskich, które dodatkowo komplikują tradycyjną nawigację.
Nic więc dziwnego, że nawę Tuamotu tłumaczy się jako „archipelag niebezpieczny” lub „zabójcze wysepki” i do czasu wynalezienia i udoskonalenia GPS wielu żeglarzy omijało ten archipelag szerokim łukiem. W używanych w jachtingu przewodnikach wydanych kilka lat temu wciąż pojawiają się ostrzeżenia o znacznych niedokładnościach elektronicznych map (nawet do czterech mil!) i konieczności używania radaru przy żegludze nocnej pomiędzy atolami.
Ale dosyć tego straszenia! Mamy rok 2017 i jacht wyposażony w kilka najnowocześniejszych GPS-ów z aktualnymi mapami, które mogą być trochę niedokładne, ale przecież nie będziemy wchodzić do atoli w nocy. Nawigacja elektroniczna pozwoli nam łatwo uporać się z prądami, a nocna żegluga pomiędzy atolami wcale nie będzie od nas wymagała używania radaru (nie mamy radaru) bo odległości między rafami na naszej trasie sięgają dziesięciu mil, więc idąc środkiem mamy z obu burt wystarczający margines bezpieczeństwa. Przy posiadanej technologii możemy śmiało przeciąć Tuamotu w
dowolnym miejscu i o dowolnej porze.

Przewiercanie muszli po graftingu( fot. Sputnik Team
)
Osobnym problemem jest próba wejścia do któregoś z atoli. Tutaj trzeba polegać nie tylko na aktualnych mapach, ale przede wszystkim na obserwacji dna, morza i znaków nawigacyjnych, której nie zastąpi żaden gadżet. Trzeba też obliczyć czas dotarcia do atolu, by wykorzystać najlepsze światło i trafić na moment, w którym prąd w przejściu przez rafę zanika, lub przybiera korzystny dla nas kierunek.
O Katiu dowiedzieliśmy się od polskiej załogi jachtu Indra, która żeglowała tędy w ubiegłym roku i poleciła nam to miejsce.
„Daniel z Katiu mieszka przy głównej ulicy, po prawej stronie, jakieś 500m od kei miejskiej, gdzie z resztą możecie zacumować. Statek z dostawą zapływa tam raz na 3 miesiące. Fota w załączniku, Daniel – drugi od prawej w razie wątpliwości. Jeśli uda Wam się dostarczyć mu od nas wino pozdrówcie go gorąco.” - pisał w mailu Huzar z Indry.
Mieliśmy czas by zatrzymać się tylko w jednym z wielu atoli i ten zdawał się spełniać wszystkie nasze wymagania. Nie pisali o nim w turystycznych przewodnikach, posiadał stosunkowo łatwe wejście i nie wymagał nadkładania drogi.
- Za cholerę nie wiem która godzina będzie najlepsza do wejścia do atolu. - Zwierzyłem się Karolinie dzień przed dotarciem na miejsce. - Czas wyliczony według locji brytyjskiej admiralicji różni się od tego liczonego według amerykańskich „Sailing Directions”. Obie kalkulacje opierają się o te same godziny wschodu i zachodu księżyca ale dają mi inne wyniki. To jakaś czarna magia. Najlepiej będzie jak dopłyniemy tam o świcie i poczekamy w dryfie, obserwując wodę w przejściu.
Od ósmej rano krążyliśmy nieopodal głównego nurtu rwącej rzeki opuszczającej atol przy odpływie. Minęło kilka godzin i według wszelkich rachunków prąd powinien się uspokoić i zmienić kierunek, ale zdawał się tylko nieznacznie słabnąć. Ostatecznie zdecydowaliśmy się dać całą naprzód i spróbować wejścia pod prąd. Nasza prędkość spadała momentami poniżej pół węzła. Wśród huku łamiących się fal mijaliśmy znajdujące się parę metrów od burt szczerzące kły rafy, ale po kilku stresujących minutach znaleźliśmy się na stojącej wodzie i podaliśmy cumy czekającym na kei ciekawskim pomocnikom. Zaraz po zacumowaniu i wymianie serdeczności z obecnymi na nabrzeżu mieszkańcami udaliśmy się na odprężający rekonesans. Musieliśmy upuścić nieco pary, która nazbierała się w nas podczas ostatnich manewrów.
- Witamy na Katiu! - Zawołał ktoś przez płot uśmiechając się szeroko - Mam na imię Jean Marie i chciałbym wam podarować kokosy do picia z mojego ogrodu. Wpadnijcie jutro, to je dla was przygotuję. Skąd przybywacie?
- Jesteśmy z Polski, kawałek drogi stąd. Chętnie wpadniemy. Wielkie dzięki za propozycję!
- Tylko koniecznie przyjdźcie, będę na was czekał!
Podczas krótkiego spaceru wymienialiśmy kolejne serdeczności ze spotykanymi mieszkańcami miasteczka. Po drodze odnaleźliśmy dom Daniela, osoby kontaktowej polecanej nam przez załogę Indry, ale nie zastaliśmy go na miejscu.
- Ojciec jest teraz w swoim ogrodzie ale pewnie i tak sam was znajdzie. - Poinformował uprzejmie syn Daniela.
- Świetnie, bardzo chciałbym mu przekazać pozdrowienia i mały prezent od zaprzyjaźnionych polskich żeglarzy. Do zobaczenia!
Po powrocie na jacht kontynuowaliśmy radosne powitania z zainteresowaną lokalną społecznością i żołnierzami wydelegowanymi tu z Tahiti w celach porządkowych. Przy okazji rozdaliśmy większą część przywiezionych z Markizów bananów, które na tutejszym koralowym podłożu nie dają obfitych plonów i stanowią przedmiot pożądania.
- Cały atol już o was mówi. Jeszcze nigdy nie przypłynęła tu rodzina z małym dzieckiem. Wszyscy są was ciekawi i jesteście tu bardzo mile widziani. Cieszymy się, że wybraliście właśnie Katiu. - Poinformowała nas jedna z kobiet ćwiczących na nabrzeżu taniec przed zbliżającym się świętem.
- To nam jest niezmiernie miło, że tak nas witacie. Wiele jachtów tu przypływa?
- O tak! W tym roku było już... niech policzę... sześć, sześć jachtów!
- To w takim razie turystyka tu raczej nie dociera?
- Nie, nie ma tu żadnego hotelu ani pensjonatu. Jest lotnisko ale przylatują tu tylko nasze rodziny, które pracują lub uczą się na Tahiti. Na Katiu praca jest tylko w administracji, przy produkcji kopry, na fermie pereł lub w rybołówstwie.
- Kiedyś czytałem w Internecie, że macie tu hodowle pereł. Myślisz, że dałoby się zwiedzić jedną z nich?
- Och... w tej chwili została tylko jedna, ale za to największa. Wszystkie małe zbankrutowały. Trzeba by było się skontaktować z Michel. On jest jej właścicielem ale to bardzo dobry człowiek i myślę, że chętnie was oprowadzi. Może nawet po was przypłynie bo ferma jest na drugim końcu atolu. Dajcie mi chwilę, spróbuję dostać jego numer.
Próba kontaktu z właścicielem hodowli okazała się jednak skomplikowana. Żaden ze zdobytych numerów telefonów nie odpowiadał. Zostawiliśmy bieg sprawy własnym torom i skoncentrowałem się na rozmowach ze zgromadzonym komitetem powitalnym, a Karolina i Bruno dołączyli do kobiet ćwiczących taniec.
Po chwili na swoim rowerze przyjechał Jean Marie poznany podczas spaceru.
- Mam dla was te młode kokosy. Obrane, gotowe do picia. Mieliście wpaść jutro ale okazało się, że będę musiał płynąć do pracy przy koprze. A teraz wybaczcie, umówiłem się ze znajomymi na piwko. Będziemy tu obok na kei, jeśli chcecie to możecie do nas dołączyć.
Po chwili siedzieliśmy razem na rozgrzanym betonie. Podziwialiśmy zachód słońca i zmieniającą kolory rafę, a z odtwarzacza zamontowanego na rowerze Jean Marie dochodziły do nas hity Dire Straits przeplatane lokalnymi szlagierami granymi na ukulele.
- Jean Marie, grasz na ukulele?
- Tak, tutaj każdy gra na ukulele. Coś bym wam zagrał ale skończyły mi się struny...
Po chwili przyniosłem z jachtu własny instrument i butelkę brandy.
- Bardzo fajne ukulele! - Komplementował Jean Marie i za chwilę całe towarzystwo śpiewało wesołe Tahitańskie piosenki. Jak się później okazało, kilka z nich to własne kawałki Jean Marie, który jest też świetnym gitarzystą.
- Powiedz mi Jean Marie jak ci się tu żyje? - Wtrąciłem w przerwie między piosenkami.
- Tak jak widzisz. Gram na ukulele, czasem pracuję przy koprze żeby zarobić na piwo i poluję na ryby albo muszle żeby mieć co jeść. Tutaj życie jest proste i niczego mi nie brakuje.
- Widziałem że na tutejszej rafie żyją te wielkie muszle zwane pahua. Nigdy ich nie jadłem. Są smaczne?
- Bardzo smaczne. Jak chcesz, to możemy pojutrze rano wybrać się na podwodne polowanie. Pokażę ci jak się je zbiera. Możesz spróbować sam, ale najlepsze miejsce jest tuż obok wyjścia z laguny a tam są bardzo silne prądy. Lepiej jak popłyniesz ze mną. Znam najlepszą drogę.

Przyjaciółka Karoliny z Katiu( fot. Sputnik Team
)
Późno w nocy zmęczone zabawą towarzystwo rozeszło się do domów, ale Karolina i ja nie mogliśmy przestać wpatrywać się w rosnącą przy samej kei rafę koralową, która jarzyła się zaskakująco mocnym, własnym blaskiem. Mimo prawie dwóch lat spędzonych w tropikach nigdy wcześniej nie zaobserwowaliśmy tego zjawiska.
Każdy gatunek korala czy ukwiału emanował innym odcieniem zieleni, co dawało efekt fluorescencyjnej mozaiki, rozpościerającej się u naszych stóp i ginącej gdzieś daleko w głębi laguny.
Niewątpliwie znaleźliśmy się w miejscu magicznym.
O świcie usłyszałem silnik motorówki dobijającej do kei tuż obok Sputnika III. Wysiadł z niej uśmiechnięty gentleman w szortach, kapeluszu i markowych okularach o niewątpliwej posturze prezesa. Pierwsze kroki skierował w moją stronę w celu przywitania niespodziewanego gościa.
- Pan Michel jak się domyślam! - Przejąłem inicjatywę.
- Tak, skąd wiedziałeś?
- Chcieliśmy zwiedzić fermę pereł i siłą rzeczy dowiedziałem się o tobie. Mam na imię Mateusz a to moja rodzina, Karolina i Bruno. Miło nam cię poznać.
- Właśnie chciałem wam zaproponować wycieczkę więc świetnie się składa. Co powiecie na godzinę dwunastą? Wcześniej obiecałem żołnierzom, że ich oprowadzę. Będziecie następni.
- Wspaniale! Zatem do zobaczenia w południe.
Chwilę po tym jak Michel odpłynął z żołnierzami, kolejny gość podszedł do jachtu.
- A ty na pewno jesteś Daniel! - Zawołałem rozpoznając mężczyznę ze zdjęcia przesłanego przez Huzara. - Zapraszam na pokład, mam dla ciebie gorące pozdrowienia i butelkę brandy. Miało być wino, ale niestety wyparowało... Kawa czy herbata?
- Poproszę kawę. Chciałbym was zaprosić do siebie na kolację. - Od razu zaproponował uśmiechnięty pan po sześćdziesiątce, dolewając sobie do kawy kapkę brandy z otrzymanej butelki.
- Z wielką przyjemnością. W południe popłyniemy tylko zwiedzić fermę pereł i poza tym jesteśmy do dyspozycji.
- Michel to mój przyjaciel, bardzo chętnie popłynę tam z wami. Na pewno będzie wesoło!
Szybka motorówka Michel pruła lazurową wodę laguny wioząc nas na fermę znajdującą się dobre trzy mile od miasteczka. Cieszyliśmy się szybką jazdą, a Bruno zasłaniał oczy i buzię rączkami, zaskoczony owiewającym go pędem powietrza.
- Michel, wziąłem za sobą aparat. Nie masz nic przeciwko temu, żebym zrobił kilka zdjęć? - Przekrzykiwałem wiatr i ryczący silnik motorówki.
- Nie...! To już nie jest żadna tajemnica! Kiedyś Japończycy obcięliby ci za to głowę, ale od lat siedemdziesiątych technologia hodowli pereł jest wykorzystywana na skalę przemysłową i nie mamy tu już niczego do ukrycia! - Wołał Michel. - Spójrz tam na prawo! Widzisz te boje? To kilka hektarów laguny z których rocznie uzyskujemy setki tysięcy pereł! Cała zagospodarowana powierzchnia jest dokładnie oznakowana i kontrolowana przez rząd z powietrza i z morza.