ikamien.pl • Piątek [17.03.2017, 16:16:52] • Świat

Sputnikiem dookoła Ziemi – Pożegnanie z Karaibami

Sputnikiem dookoła Ziemi – Pożegnanie z Karaibami

fot. Organizator

Kolejna wizyta w Zarządzie Portu Colon nadzorującego ruch na Kanale Panamskim od jego Atlantyckiej strony przebiegła zgodnie z przewidywaniami. Bez zbędnych oczekiwań i ambitnych planów łatwiej uniknąć stresu i rozczarowań.

- Przykro mi Amigo, ale przecież dzisiaj jest sobota więc to raczej oczywiste, że niczego nie załatwisz. Biuro wydające pozwolenia nawigacyjne w ogóle dzisiaj nie pracuje.
- Wszystko rozumiem, ale kiedy byłem tu w poniedziałek, to Ines kazała mi zjawić się tu właśnie dzisiaj po odbiór dokumentów.
- Ehhh... Amigo, pewnie właśnie w ten sposób próbowała dać ci do zrozumienia, że pięć dolców oszczędzi ci tydzień oczekiwania na sprawę, którą można załatwić od ręki... Tak czy inaczej ja ci dzisiaj nie pomogę, bo to nie moja działka, ale i tak możemy zrobić mały interesik! Zobacz, mam tu buteleczkę całkiem niezłego winka, które dostałem od ostatniego klienta. Chcesz kupić?
- Wiesz, ja jestem z Polski, u nas pije się wódkę, chyba jednak podziękuję.
- Dwa dolary za świetne chilijskie winko, nie daj się prosić!
W sumie jutro są urodziny Karoliny, a dwa dolce za taką flaszkę to dobry biznes – pomyślałem.
- Dobra, wezmę je. Ale jesteś pewien, że w poniedziałek załatwię swoją sprawę?
- Tak, tak, Ines w poniedziałek zastępuje jej koleżanka. Powinno pójść bez komplikacji.
Cała sytuacja raczej mnie rozbawiła. Spodziewałem się właśnie takiego obrotu spraw i tempa ich załatwiania, więc zawczasu zarezerwowaliśmy sobie trzy tygodnie po tej stronie Kanału, w trakcie których planowaliśmy uporać się z biurokracją i w międzyczasie razem z Heniem i Mariolką – współwłaścicielami SPUTNIKA III – pożeglować na jeden z najpiękniejszych archipelagów Morza Karaibskiego – San Blas.
Heniu doleciał do nas na już St. Martin, by mieć więcej czasu na żeglowanie i pożegnanie z Karaibami, gdzie razem z rodziną spędził kilka pięknych lat.

Sputnikiem dookoła Ziemi – Pożegnanie z Karaibami

fot. Organizator

- I znowu tu jestem! W tej samej lagunie sprzedawałem swój poprzedni jacht – Lalę – i również tutaj kupowałem Ogórka. A teraz razem z wami zaprowadzimy go na Pacyfik. Aż mi się wierzyć nie chce, że Ogórek opuszcza Karaiby! Trochę mi szkoda stąd wypływać.
- Nic się nie martw Heniu, zamykając pętlę pewnie i tak tu wrócimy na jakiś czas, a potem może wyremontujemy jacht w Marinie Kamień Pomorski i przebazujemy go do Grecji lub na Kanary? Tam cię jeszcze nie było i gwarantuję, że ci się spodoba. W ostateczności z Kanarów na Karaiby zawsze możemy przeskoczyć w niecałe trzy tygodnie.
Nasze pożegnanie z Indiami Zachodnimi po prawie półtorarocznym pobycie tutaj trwało tak naprawdę już od połowy stycznia, kiedy zaczęliśmy szykować jacht do odlotu i testować go wraz z odwiedzającymi nas znajomymi, których europejska zima zachęciła to żeglowania z nami.
Z Jackiem, Julią, Erykiem i Niną eksplorowaliśmy zieloną Dominikę, a z Radkiem i Karoliną kolejny raz odwiedziliśmy wesołą Saint Lucię. Mimo naszych kilkukrotnych wizyt w tych okolicach nie możemy powiedzieć, żebyśmy wyczerpali temat i za każdym razem odkrywaliśmy coś nowego, mając świadomość, że jeszcze więcej pozostanie dla nas tajemnicą, czekającą na zupełnie inną okazję do jej odkrycia.

Sputnikiem dookoła Ziemi – Pożegnanie z Karaibami

fot. Organizator

- Jak ci się żyje na Dominice? - Zagadnąłem Alberta, który był naszym przewodnikiem na Indian River, rzece wijącej się wśród lasu potężnych słodkowodnych mangrowców, zawierających krwisty sok, którym mieszkający w górach Karibowie farbowali swoje twarze, przed kolejnymi polowaniami na mieszających nad rzeką pokojowych Arawaków. W efekcie tych łowów spokojne plemię zostało zjedzone aż do ostatniej kostki, a potomkowie wojowniczych Karibów po dziś dzień żyją w rezerwacie na wschodniej stronie wyspy.
- Nie mogę się skarżyć. Może nie mamy tu dostępu do takich luksusów jak ludzie z Europy czy Ameryki, ale na pewno nie głodujemy i żyjemy zdrowiej niż reszta świata. Wyspa nas żywi najlepszymi owocami i warzywami jakie można uprawiać, a może daje nam tyle ryb ile tylko chcemy. To co zarobię na turystyce mogę przeznaczyć na zakup ubrań i towarów, których sami nie wytwarzamy, a jeśli ktoś jest wystarczająco przedsiębiorczy, może nawet zarobić na edukację dla swoich dzieci. Ja z resztą nie mam wielkich wymagań. Pochodzę z pokolenia, które było całkowicie samowystarczalne. Moja rodzina, tak jak każda tutejsza rodzina, miała ogród wysoko w tropikalnym lesie i rosło tam wszystko czego potrzebowaliśmy. Jeszcze czterdzieści lat temu kilka razy w tygodniu wyruszaliśmy na całodzienną wyprawę po nasze owoce i warzywa i przynosiliśmy to wszystko na głowach. Teraz te leśne ogrody są porzucone. Uprawia się tylko tam, gdzie łatwo dojechać pickupem, a ludzie stali się wygodni i leniwi. Wyobraź sobie, że obecnie jedyną osobą w wiosce, która potrafi wspiąć się na najwyższą palmę kokosową jest mój rówieśnik po pięćdziesiątce. Ja nadal jestem silny i też znam technikę, ale nie odzyskałem pełnej sprawności po wypadku.
Trochę się martwię o młode pokolenie. Zamiast ciężkiej pracy przy uprawie w górach szukają łatwiejszych rozwiązań. Wielu nadużywa narkotyków i próbują nimi handlować. Potem zaczynają palić crack i niedługo potem są straceni.
Niestety uprawy na większą skalę słabo się u nas sprawdzają, bo teren jest trudny i cena produktów musi być wysoka, więc nie możemy konkurować z krajami produkującymi taniej. Poza tym nie mamy własnej floty do transportu świeżej żywności. Jeszcze niedawno sprzedawaliśmy banany do Wielkiej Brytanii ale konkurencja nas wygryzła.
- Czy gdybyś był wystarczająco bogaty to wyjechałbyś z wyspy?
- Ja? Nigdy. Tu jest wszystko co kocham. W tej rzece uczyłem się pływać, a z tego lasu, który kiedyś był plantacją należącą do białego, podkradaliśmy opadłe kokosy i przejrzałe owoce, które i tak by się zmarnowały. Nawet za to groziła nam wtedy surowa kara, ale czasem próbowaliśmy. Teraz plantacja jest porzucona, zdziczałe owoce gniją na ziemi.
Gdybym miał górę pieniędzy to kupiłbym statek chłodnię albo samolot i sprzedawałbym na inne wyspy i do Europy wszystkie wspaniałe produkty, które potrafimy tu uprawiać. Chciałbym tylko, żeby naszym ludziom żyło się lepiej.
Kilka tygodni później po raz kolejny kotwiczyliśmy w Marigot Bay na Saint Lucii. Ta piękna zatoko była jednak tym razem wyjątkowo zatłoczona, więc z naszymi gośćmi Radkiem i Karoliną wyruszyliśmy pontonem na poszukiwania spokojniejszego miejsca na biwak. Tuż za cyplem znaleźliśmy praktycznie pustą plażę. Po krótkim spacerze okazało się, że za pasem piachu kryje się odcięta od morza rzeka, a pracujący nieopodal farmerzy potwierdzili, że jest ona wystarczająco głęboka na wyprawę pontonem z silnikiem. Nie zastanawiając się długo przenieśliśmy nasz ponton i wyruszyliśmy nim na odkrywczą wyprawę w górę rzeczki, o której nie wspominają żadne przewodniki.
Kiedy wszyscy nasi goście wrócili to swoich spraw po drugiej stronie Atlantyku przyszedł czas by na dobre rozstać się z Martyniką i jej mieszkańcami. Znacznie łatwiej jest nam się witać niż żegnać ze wspaniałymi ludźmi, których spotykamy po drodze, dlatego mimo wzruszeń z lekką ulgą mijaliśmy lewą burtą wschodni brzeg Martyniki w towarzystwie Leszka, eskortującego nas na swoim jachcie Xanadu. Kiedy po północy ostatnie światła naszej wyspy zaczęły powoli znikać za horyzontem zreflektowałem się, że to dobre czasy i dobre okoliczności, kiedy przybysz z innego kraju, a nawet kontynentu może bez strachu i obaw lądować na tak odległym skrawku ziemi i bez walki czy pytania kogokolwiek o zgodę nazywać go wedle własnego uznania swoim domem, żyć na nim, pracować i korzystać z wszelkich praw, przysługującym wolnym ludziom. Nigdy nie zrozumiem osób stawiających podziały ponad ideę jednoczenia. Przez ponad rok mieszkałem wraz z rodziną na zamorskim terytorium Unii Europejskiej, wśród potomków niewolników i włóczęgów z całego świata i mimo wielu oczywistych różnic między nami było tam nam wszystkim po prostu dobrze. Może świat, jaki tworzą zjednoczone narody Europy nie jest idealny, ale póki co jest to najlepszy model jaki kiedykolwiek udało nam się stworzyć. Warto o tym pamiętać, zanim kilkoma nieporadnymi ruchami cofniemy się do czasów wiz, szlabanów, murów, przepustek, drutów kolczastych i podziałów na naszych i obcych.
Lechu odprowadził nas aż do wyspy Antigua, gdzie nieopodal starej stoczni Admirała Nelsona odbywały się widowiskowe regaty i gdzie Olek z Anetą kończyli reperację jachciku King of Bongo. Termin lądowania Henia na najbardziej widowiskowym lotnisku świata zbliżał się nieubłaganie, a prognozy pogody nie wyglądały pomyślnie, więc zabawiliśmy tam krótko i po kolejnych pożegnaniach czym prędzej ruszyliśmy dalej.
- Do zobaczenia w Kamieniu Lechu! Pamiętaj o kontaktach, które ci zostawiłem. Remontuj Xanadu i przywitaj nas skrzynką Bosmana!
- Masz to jak w banku! Pomyślnych wiatrów!

Źródło: https://ikamien.pl/artykuly/21082/