ikamien.pl • Wtorek [03.01.2017, 11:26:18] • Kamień Pomorski
Sputnikiem dookoła Ziemi – Rok na Karaibach

fot. Sputnik Team
Niepostrzeżenie zleciał rok odkąd przybyliśmy na Karaiby. Przeminęły cztery, prawie identyczne pory roku, których podobieństwo daje złudzenie zapętlenia czasoprzestrzeni. W tej wypłaszczonej podzwrotnikowym słońcem rzeczywistości, gdzie długość dnia letniego tylko nieznacznie różni się od zimowego, monotonia pracy i podstawowych codziennych czynności prowokuje powtarzające się uczucie deja vu. potęgowane ograniczoną przestrzenią archipelagu, którego łańcuch ułożył się prostopadłe do wiejącego pasatu, wytyczając ludzkim wędrówkom i aktywnościom niezmiennie te same tory. Z tego właśnie powodu, człowiek karaibski zna wszystkich innych stałych lub regularnie przelotnych wyspiarzy lepiej, niż by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać i lepiej niż sam to sobie uświadamia. Nie musi znać ich bowiem z imienia i nazwiska, nie musi nawet nigdy ich spotkać. Nie jest to konieczne, bo tutaj odległość dzieląca nas od siebie to często dystans tylko jednej, przypadkowo lub umyślnie spotkanej osoby, która może być pomostem łączącym naszą historię z losami innych.
Do Marigot Bay na Saint Lucii przybyliśmy z Komarem, Izą i Bartkiem, którzy na pokładzie Sputnika III wygrzewali kości, uciekając przed pierwszymi tygodniami polskiej zimy. Wylądowaliśmy w cieniu palm kokosowych w miejscu, które na małej plaży wskazał uśmiechnięty Kreol.

fot. Sputnik Team
- Możecie tu bezpiecznie zostawić ponton. Cały czas mam wszystko na oku. - Zaproponował, po czym bez często spotykanej nachalności zareklamował wyplatane przez siebie wyroby z liści palmy kokosowej. Moja załoga zainteresowała się lokalnym rękodziełem, a ja od razu skojarzyłem palmowe koszyki i kapelusze z dawno nie widzianym Juniorem, którego poznałem rok temu, pierwszego dnia po przybyciu na Martynikę. Wiedziałem, że od kilku miesięcy siedzi w pierdlu na którejś z wysp, bo postanowił skusić się na łatwe pieniądze z przemytu ludzi, ale nie znałem żadnych szczegółów tego feralnego przedsięwzięcia.
- Dokładnie takie same kosze wyplatał mój znajomy Junior. Pochodzi z tych stron więc może wiesz co u niego słychać?
- Junior... To dosyć popularne imię, nie bardzo wiem o kogo pytasz...
- Charakterystyczny gość, z dziurą w czaszce po wypadku samochodowym, podobno przymknęli go za jakieś dziwne interesy.
- Ach Junior! Oczywiście że go znam, pochodzi stąd, w zasadzie to jesteśmy dalekimi kuzynami. Skąd go znasz?
- Z Martyniki. Zdarzyło się nawet, że przez jakiś czas mieszkał u mnie na jachcie.
- Byłem na Martynice w grudniu i pamiętam, że mieszkał u kogoś na małym jachcie, ale to była zupełnie inna łajba od tej zielonej, którą przypłynąłeś.
- Wszystko się zgadza, sprzedałem tamten jacht i teraz żegluję na większym.
- Świat jest mały bracie! Opowiadał mi nawet, że chcesz kupić większą łajbę. Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi!
Zdobywszy wzajemne zaufanie mogliśmy plotkować niczym starzy kumple.
- To miała być prosta sprawa. Chodziło o przerzucenie Kubańczyków z Saint Lucii na Amerykańskie Wyspy Dziewicze. Wiesz, gdyby tylko wylądowali na Amerykańskiej ziemi, automatycznie dostaliby azyl i po sprawie. No ale Junior cholernie lubi rum... Schlał się pewnie i spartolił robotę. Wymyślił, żeby zatrzymać się po drodze na Martynice, a może po prostu w pijackim widzie coś mu się popieprzyło... Nie wiem dokładnie, w każdym razie wylądował na Martynice, a to najgorsze co mógł zrobić. Kubańczyków od razu deportowali, a jego zamknęli na pięć lat na Martynice. A brakowało mu już tylko kilku miesięcy, żeby dostać francuski paszport...

fot. Sputnik Team
Szkoda gadać.
Całkiem przypadkowo udało mi się rozwikłać zagadkę znajomości sprzed roku i upewniłem się jakiego rodzaju „czarter” proponował mi Junior zanim nagle zniknął.
Z Komarem oraz Izą i Bartkiem, którzy są parą zaawansowanych nurków żeglowaliśmy dwa tygodnie, szukając najlepszych do nurkowania miejsc na Saint Lucii i Martynice. Obie wyspy są rajem dla wielbicieli podwodnych przygód. W czystej wodzie o temperaturze dochodzącej do trzydziestu stopni główną atrakcją są tętniące życiem rafy koralowe, ale amatorzy wraków też mają tu co robić. Ci drudzy najchętniej odwiedzają Saint Pierre u podnóża wulkanu Pelée. Kilkanaście dużych wraków zatopionych na kotwicowisku w ciągu jednego majowego dnia stanowi ponury pomnik tragedii z 1902 roku. Ognisty podmuch, który w ciągu kilkudziesięciu sekund odebrał życie trzydziestu tysiącom mieszkańców miasta nie oszczędził floty, oczekującej tu na załadunek lub rozładunek. Jedynym ocalałym z tragedii statkiem był angielski parowiec Roddam, który tracąc większą część załogi zdołał zbiec, dzięki wyjątkowemu zbiegowi okoliczności, doskonałemu dowodzeniu i poświęceniu dzielnej załogi.