Klątwa
Jest lato roku 1784. Młoda mieszkanka Grabowa, Engel (Andżelik) Winters, jest w ciąży. Pewnego letniego dnia kradnie sąsiadce, Krystynie Kuhlsche, kilka koszul, które sprzedaje w Dziwnowie. Do Dziwnowa jest niedaleko i sąsiadka jakimś sposobem dowiaduje się, że tam trafiła jej skradziona własność. Oskarża Engel o kradzież, którą jak można się domyślać, ciężko jest uprawdopodobnić. Miejscowy duchowny Ernst Biastoch opisze w kronice kościelnej zdarzenie w następujący sposób: „Ta jednak zażądała udowodnienia jej czynu, albowiem związało się to z przestraszną klątwą, o ile udowodnionoby jej kradzież tych koszul”.
Na odpowiedź losu nie trzeba długo czekać. W styczniu 1785 roku podczas porodu umiera Engel Winters. Taka śmierć jest normą w ówczesnych czasach. Jednak tym razem pastor parafii Trzebieszewo uznaje, że rzucona klątwa zadziałała. W księgach parafialnych napisze: „Tak więc Bóg chciał pokazać, że ona nigdy nie zostanie zwolniona od owocu, który nosiła pod sercem. Umarła 26 stycznia, w wieku 36 lat i 6 miesięcy”. Cios losu jest dwukrotnie silniejszy bo najprawdopodobniej z niedoszłą matką umiera dziecko, które mimo dwóch godzin porodu „nie mogło przyjść na świat”. Nawet podczas pogrzebu pastor odnosi się do kradzieży i klątwy słowami: „Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać; albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie”.
Dla miejscowej ludności oczywistością jest cena jaką ponosi się za grzech złodziejstwa. Nikogo nie dziwi ani jej rozmiar (śmierć 2 osób za kilka koszul) ani uznanie przez duchownego faktu istnienia pogańskich klątw i złorzeczeń. Nadchodzi era Oświecenia, Rewolucji Francuskiej i Konstytucji 3 Maja a 6 km od siedziby biskupa, jego sługa zapisuje w księgach kościelnych informację o klątwie. Czyżby już w Anno Domini 1784 różnice między światłą, świadomą częścią kraju i społeczeństwa a zwykłą prowincją były aż tak duże?
Zbrodnie wojenne w Trzebieszewie i Steven Spielberg?
Wojna trzydziestoletnia to okres krwawy i tragiczny dla całego Pomorza. Pożoga wojenna nie ominęła Kamienia Pomorskiego, który w 1630 roku zostaje splądrowany i spalony przez wojska Cesarza Ferdynanda II. Wieś Trzebieszewo, położona zaledwie 6 km od Kamienia, stała się kolejnym, po podbitym miasteczku, celem „odwiedzin” cesarskiego wojska. „Lasy i pola zostały spustoszone, przez długie lata leżały odłogiem” – pisze E. Biastoch. Mieszkańcy wsi, uciekając przed cesarską armią, schronili się w lesie w miejscu zwanym „Küterholz”. Tu żołnierze dopuścili się czynów, które dziś określić można zbrodnią wojenną. Las, który miał być schronieniem dla ludzi z Trzebieszewa, został otoczony a następnie podpalony ze wszystkich stron. Tych, którzy usiłowali uciec z płomieni, zabijano. Większość, w tym z pewnością kobiety i dzieci, zginęła w pożodze. Dokładnej liczby osób, które dosięgła ta straszna śmierć w dostępnych mi dokumentach, nie wskazano. Zazwyczaj skrupulatnie wymieniające nazwiska zmarłych księgi parafialne nie opisują ofiar tej zbrodni. „Nasze rejestry kościelne milczą o tych strasznych czasach” – zamyka temat pastor Biastoch. Nieznane jest także dokładane miejsce zdarzenia. E. Biastoch przypuszcza, że jest to gdzieś niedaleko Jatek (niemieckie Brendenmühl). Mowa jest jedynie o lesie ale ani w terenie ani w pamięci ludzkiej nie zachowała się dokładna lokalizacja tej zbrodni. W tym wypadku może i lepiej.
Tematyka wojenna powraca w historii Trzebieszewa a także w kronikach wsi za sprawą Pierwszej Wojny Światowej zwaną wówczas Wielką Wojną. W dniu 1 sierpnia 1914 roku o godz. 19.00 biciem w bębny obwieszczono w Trzebieszewie mobilizację. Autor na kartach swojej publikacji wspomina: „Prawie 100 mężczyzn zdolnych do służby wojskowej pośpieszyło natychmiast do chorągwi”. Wieczorną mszą Wieczerzy Pańskiej pożegnano odchodzących na wojnę. „W ciągu lat wojny poszło za nimi jeszcze wielu starszych i całkiem młodych. Ile powróciło do domu?”
O ofiarach Wielkiej Wojny świadczy dzisiaj pamiątkowy kamień. Wyryto na nim nazwiska poległych z Trzebieszewa i okolicznych wsi parafian pochodzących z Borucina, Jatek, Grabowa, Mokrawicy, Będziszewa, Ugorów i Świńca. Znajdziemy tam nazwiska znanych i możnych rodów Ziemi Kamieńskiej pochodzącego z Jatek Emila Flemminga (brak tu charakterystycznego, ziemskiego „von“ nie ma więc pewności cd. powiązań z Flemmingami z Benic) oraz wywodzącego się ze Świńca Clausa von Köllera. Wpisem upamiętniono także pamięć o zwykłych ludziach, którzy stali się częścią tragicznej historii tamtych czasów takich jak rodzina szewca Lemke z Trzebieszewa, której trzech synów zginęło w czasie walk.
Łącznie na kamieniu wymienia się czterech członków rodziny (Heinrich Lemke, Gerhard Lemke, Rudolf Lemke, Werner Lemke) ale Biastoch pisze o trzech braciach.
Pokuszę się o komentarz: Gdyby sprawa działa się w Ameryce a nie w Trzebieszewie pewnie powstałby o tym film. W końcu wielki przebój S. Spielberga „Szeregowiec Ryan” z oskarową rolą Toma Hanksa to opowieść o poszukiwaniu szeregowca Ryana, którego trzej bracia zginęli podczas lądowania w Normandii. Tu mamy podobną historię. Trzej bracia Lemke z Trzebieszewa giną w I wojnie światowej. Zabrakło jedynie Spielberga…..
Przy okazji nie zapominajmy, że wszyscy wymienieni zginęli w szeregach armii Cesarstwa Niemieckiego i trudno oczekiwać, że walczyli o niepodległą Polskę. Taka jest historia tej ziemi i z faktami nikt nie będzie dyskutować. W tamtym okresie mieszkańcy Trzebieszewa byli poddanymi Wilhelma II Hohenzollerna „z łaski Bożej cesarza niemieckiego, króla Prus, margrabi Brandenburgii, burgrabi Norymbergi, hrabi Hohenzollern, etc. suwerena i wielkiego księcia Śląska oraz hrabstwa kłodzkiego, wielkiego księcia Poznania, etc.”
Wielki świat
Wielki świat czasami zaglądał do Trzebieszewa nie tylko jako odprysk bądź żart historii i nie zawsze w postaci żądnych grabieży żołnierzy. Podczas mszy 15 czerwca 1633 roku w tutejszym kościele „z rozkazu naszego dostojnego i wielce szanownego Pana Władcy Bogusława XIV, księcia Szczecina i Pomorza etc. etc.” wygłoszono mowę pogrzebową ku czci „dostojnego i sprawiedliwego Bohatera i Pana Gustawa Adolfa, króla Szwecji, Gotów i Wandalów”. Tego dnia kondukt żałobny z doczesnymi szczątkami Lwa Północy ruszył z portu w Wolgaście (Wołogoszcz) do Szwecji. Sam król zginął podczas bitwy pod Lutzen 16 listopada 1632 roku trafiony przypadkową kulą w pierś. Paradoksalnie, Szwedzi tę bitwę wygrali. Ranny władca wycofał się na tyły wojsk gdzie zmarł ok. godz. 14.00. Początkowo jego śmierci nie zauważono i bitwa toczyła się dalej. Gdy zanosiło się na klęskę Szwedów, jeden z dowódców szwedzkich, książę Bernard Weimarski krzyknął: „Szwedzi! Oni zabili wam króla! Pomścijcie go!” i pierwszy ruszył do szarży. Pod wieczór Szwedzi rozstrzygnęli bitwę na swoją korzyść biorąc jeńców, działa i sztandary.
Nie wiadomo dlaczego dopiero pół roku po śmierci króla wyruszył do rodzinnej Szwecji kondukt żałobny. Równie długo na wieczny odpoczynek na francuskiej ziemi czekał jeden z dowódców napoleońskich (chyba Lanesse zabity pod Wagram), którego ciało transportowano do Francji w beczce z miodem. Podobno przez całą trwająca kilka tygodni podróż rosły mu paznokcie i włosy a miód jako naturalny antybiotyk zapobiegł rozkładowi ciała. Być może w przypadku króla Szwecji czekano na zakończenie działań zbrojnych i zawarcie pokoju.
Wspomnienie o mszy w intencji szwedzkiego króla w trzebieszewskim kościele przytoczyłem z drobnej przekory wobec powiedzenia, że „Szczecin był zawsze polski” a my „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”. Polskość tych ziem to osobny temat, wart kolejnego artykułu. Może jako dygresję podam przykład wydarzeń z kwietnia 1946 roku kiedy w Szczecinie odbywały się uroczystości „Trzymamy straż nad Odrą” z udziałem najwyższych władz państwowych. Uroczystości miały podkreślić polskość tych ziem i przynależność Szczecina do Polski. W tamtym okresie mieszkało tam więcej Niemców i Żydów niż Polaków. Ponieważ polscy pionierzy byli w dużej mierze żołnierzami brakowało ludzi do orkiestry, która miała przygrywać w czasie uroczystości. Chichotem historii okazało się wykonanie Roty ze słowami „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz ni dzieci nam germanił” przez niemieckich muzyków….. ?gdyż tylko z nich udało się skompletować zespół.
Wracając jednak do małego Trzebieszewa. Został jeszcze do opowiedzenia kolejny odcinek kroniki kryminalnej. Tym razem będzie się składać głównie z pożarów i chorób. Jak wynika z zachowanych notatek czerwony kur był poważnym problemem, z którym borykała się ówczesna ludność i którego bardzo się obawiano. Zdarzały się także epidemie tzw. zarazy, które potrafiły dziesiątkować całą ludność. Będzie też o trochę innym wcześniejszym programie „500 +”.
To już jednak w kolejnym odcinku, na który już serdecznie zapraszam.
Nie jestem historykiem. Nie studiowałem historii. Lubię historie i się nią interesuje. Proszę nie traktować tych felietonów jako źródła wiedzy historycznej – raczej jako zachętę do samodzielnego poznawania i poszukiwania historii Kamienia i okolic. Jeśli mają Państwo jakiekolwiek uwagi co do tekstu a może informacje czy pomysły na kolejne tematy bardzo proszę o kontakt pod adresem email mamzers@op.pl