ikamien.pl • Czwartek [19.05.2016, 10:56:30] • Świat
Sputnikiem dookoła Ziemi – znów na szlaku

Papuga George na Bequia( fot. Sputnik Team
)
Saint Vincent, jedna z najdzikszych i najbiedniejszych wysp Indii Zachodnich pachnie o świcie świeżo wyrwaną, soczystą marchewką. Ostatnio wielu żeglarzy omija szerokim łukiem tą wulkaniczną oazę, gdzie na bogatej w składniki mineralne glebie eksploduje dzika, tropikalna zieleń. Tubylcy żartują, że nawet ołówek wbity w ziemię zapuści tu korzenie i wyda obfity plon.
Od kilku lat wyspa ma coraz gorszą opinię miejsca, gdzie łatwo można zostać obrabowanym i napadniętym. Nie sądzę, by prawdopodobieństwo takiego zdarzenia było tu większe niż w jakimkolwiek dużym, europejskim mieście, czy w którymś z portów Hiszpanii, Portugalii lub Polski, ale połączenie ubóstwa i bezpośredniości krajowców, traktujących białych jak chodzące bankomaty, oraz korupcji na najwyższych szczeblach władzy zaangażowanej w narkobiznes, wszystko to podsyca piracką atmosferę, dostrzeżoną i wykorzystaną przez producentów filmowej serii „Piraci z Karaibów”.
Złą famę tego rajskiego zakątka świata przypieczętowało tragiczne zdarzenie z początku bieżącego roku.
Wallilabou Bay było pierwszym miejscem na Saint Vincent, gdzie rzuciliśmy kotwicę. Polscy żeglarze wiedzą, że pojawienie się biało-czerwonej bandery w tej najbardziej pirackiej z zatok, oznacza dosyć niezwykłe powitanie, bowiem właściciel i barman tutejszej plażowej knajpy od lat darzy naszych rodaków szczególną sympatią, którą okazuje miedzy innymi poprzez głośne odtwarzanie największych hitów Dżemu i polskich szant. Wśród żeglującej polonii znany jest po prostu jako Antek, w którego barze można liczyć na najlepsze imprezy na Karaibach.
Tym razem Wallilabou Bay wyglądało na opustoszałe. Poza zakotwiczoną Alianną, na boi stały tylko dwa jachty, w tym Meer Cat z Bogdanem i Ewą na pokładzie, którzy towarzyszyli nam od Martyniki.

Ikona Saint Vincent( fot. Sputnik Team
)
Po opędzeniu się od „pomocników” i sprzedawców wypływających nam na spotkanie, pierwsze kroki skierowaliśmy do Antka, by zasięgnąć języka na temat bieżącej sytuacji na wyspie.
Bar Antka był pusty, ale „Wehikuł Czasu” odbijał się echem od wysokich, skalnych ścian zatoki.
- Hej Antek! Gdzie jesteś?! – zawołałem do środka ciemnej knajpy pełnej polskich flag i znajomych koszulek.
- Cześć! – roześmiany i prawie bezzębny gospodarz wyłonił się zza rogu. – Z daleka wiedziałem, że to polski jacht, bo ostatnio prawie nikt inny tu nie zagląda.
- Jest jeszcze katamaran z polską załogą, ale ani oni, ani my nie mamy gości czarterowych, więc interesu raczej nie będzie… Za to z przyjemnością napiję się zimnego piwka. Co masz?
- Przykro mi, ale nic nie mam… Ewentualnie jakiś rum, ale muszę wysłać kogoś po lód, bo praktycznie jest już po sezonie. W zasadzie, to w ogóle nie było sezonu. Od czasu tego morderstwa wszystko się skończyło. Koniec biznesu tutaj. Chyba niedługo zamknę knajpę i wyjadę na inną wyspę. Tyle lat pracy… Włożyłem mnóstwo wysiłku, żeby stworzyć tu przyjazną atmosferę. Po nakręceniu scen do „Czarnej Perły” każdy chciał tu przypłynąć. Bywały miesiące, że nie było gdzie rzucić kotwicy. A teraz… czasem przez tydzień nikt tu nie zagląda. Kto chciałby się bawić w zatoce morderców?
- Powiedz mi dokładnie co tu się wydarzyło. Czytałem o tym w prasie, ale na pewno masz lepsze informacje.
- Ten jacht z niemiecką załogą stał dokładnie tam gdzie ty stoisz. Pewności nie ma, ale prawdopodobnie chodziło o rabunek, tyle że złodziej został przyłapany na gorącym uczynku i nie chciał świadka. Zwykłe bydle. Jak można odebrać komuś życie dla pieniędzy? Takie rzeczy zdarzają się wszędzie, ale na takiej małej wyspie jak nasza odbijają się większym echem i każdy popada w paranoję. Tym bardziej, że morderca nie został ujęty. Nasza policja nic nie robi w tej sprawie! Cholerna mafia, zajęta tylko pilnowaniem upraw marihuany. Narażam się na problemy, ale współpracuję z niemiecką policją i teraz muszę zamykać kraty, kiedy idę spać. Te bandziory zrujnowały nasz piękny kraj, a teraz jeszcze mój biznes. Nie chcę was straszyć, ale uważajcie na tych plażowych sprzedawców. Nie dawajcie im okazji, bo nie wiadomo do czego są zdolni.

Boat boys pod Pitonami( fot. Sputnik Team
)
Mimo wrodzonego sceptycyzmu do wszelkich zbiorowych histerii, po rozmowie z Antkiem straciłem ochotę na dłuższy pobyt w tej części wyspy. Podczas kolacji u Bogdana i Ewy trudno było mi nie zerkać co chwilę w stronę naszego jachtu, na którym włączyłem dodatkowe oświetlenie pokładu. Tylko Bruno zdawał się nie przejmować całą sytuacją i konsekwentnie wyjadał ze wszystkich talerzy pysznego krupniku smakowite kurze skrzydełka, by ostatecznie zabrać się za ogryzanie kostek.
- Wygląda na to, że chyba go u siebie głodzicie! – Zażartował Bogdan.
- Wręcz przeciwnie, ale dzisiaj Bruno miał lekką chorobę morską podczas przeskoku z Saint Lucia, a potem dużo wrażeń przy pirackim wypadzie na nowy ląd, więc musi to jakoś nadrobić. Prawdopodobnie zaraz padnie i wtedy, w ramach rewanżu za krupnik zapraszamy do nas na wieczorną wachtę i szklaneczkę rumu.
Kolejny wieczór spędziliśmy już na sąsiedniej wysepce Bequia, która przez wiele lat była ważną bazą dla karaibskich wielorybników. Nawet w dzisiejszych czasach udało się tutejszej społeczności zachować przywilej upolowania kilku wielorybów rocznie, przy użyciu tradycyjnych technik połowu. Knajpa Whaloboner, której bar wykonany jest z żebra, a krzesła z kręgów tych wielkich ssaków wydawała mi się dobrym miejscem by dowiedzieć się czegoś więcej na temat tutejszych zwyczajów.
- Słyszałem, że przysługuje wam prawo odłowienia dwóch wielorybów rocznie. Czy to prawda? – Zagadnąłem barmankę.
- Nawet czterech. Ale w tym roku nie upolowano żadnego.
- Dlaczego?
- Nie wiem, może nikt specjalnie się nie starał, albo nie mogli trafić na żadną sztukę. Coraz mniej ludzi wie jak się do tego zabrać. Za to w zeszłym roku dorwali jednego. Mocna sztuka. To była naprawdę epicka walka.