ikamien.pl • Piątek [17.07.2015, 11:26:34] • Świat

Babcia na pokładzie

Babcia na pokładzie

Zabawy Bruna na pokładzie( fot. Sputnik Team )

Stacjonujące na wyspie Kos popularne statki wycieczkowe oferują kilkugodzinne rejsy o nazwie „Trzy wyspy w jeden dzień”. Nie ma technicznych ograniczeń dla zaliczenia trzech wysp w parę godzin, ale współczuję turystom, których przegania się jak bydło, oferując im złudzenie doświadczania wspaniałej przygody. Problem w tym, że ogłupiający przemysł turystyczny koncentruje się raczej na ilości efektownych i tanich trików, zamiast skoncentrować się na jakości dostarczanych klientowi przeżyć. Dwa tygodnie urlopu to za mało by odhaczyć wszystkie pozycje z przewodnika, ale czy o taką iluzję aktywnego wypoczynku powinno chodzić? Cierpią na tym zarówno turyści, traktowani jak chodzące portfele jak i sami Grecy, którzy uwierzyli, że masowa turystyka jest znakomitym sposobem na rozwiązanie większości greckich problemów i wygodne życie. Wpędzeni w pułapkę łatwego zarobku mieszkańcy wysp, zamieniają się na cztery miesiące w treserów małp, przejmując przy okazji część małpich zwyczajów. Tym sposobem już trzecie pokolenie Greków odchodzi od ciężkiej pracy przy gajach oliwnych, od wyeksploatowanego rybołówstwa, od harówki w kopalniach i od próby ułożenia sobie życia poprzez codzienną, mrówczą pracę, na rzecz łatwego zarobku na naiwniakach, którzy przecież muszą zostawić tu swoje pieniądze. Przekonanie Greków o słuszności wybranej drogi podtrzymuje od lat Unia Europejska, która gorliwie łata wszystkie dziury, zamiast skoncentrować się na wytyczeniu łatwiejszej w utrzymaniu trasy.

Dla odwiedzającej Bruna babci postanowiliśmy zorganizować własną wycieczkę „Trzy wyspy”, która zamiast kilku godzin trwała prawie dwa tygodnie. Pierwszego dnia wykonaliśmy duży przeskok z Kosu na wyspę Symi. Mimo silnego wiatru i sporej fali, nasza nowa załogantka spisała się doskonale i okazała się odporna na chorobę morską.
Współczesne Symi słynie z neoklasycznej stolicy, okalającej malowniczą zatokę portową. Urok tego miejsca odkryto całkiem niedawno, ale masowa turystyka błyskawicznie zmieniła spokojny porcik w zatłoczony i głośny kurort.
- W każdej knajpce słychać muzykę z filmu „Grek Zorba”. To musi być jeden z ich największych hitów - zauważyła Mariolka.
- Gwarantuję ci, że słuchają tego równie bezmyślnie jak ja po trzech miesiącach pobytu w tutaj. Puszczają to tylko dla turystów, którzy przyjeżdżają z własną wizją Grecji. Kiedyś darzyłem sympatią ten kawałek, ale teraz wydaje mi się on prawie psychodeliczny.
Nazajutrz rano uciekliśmy z przepełnionej kei, by znaleźć oazę spokoju na drugim końcu wyspy. Panormitis to zamknięta zatoka z wąskim wejściem, stanowiąca doskonały naturalny port. Bujna zieleń okolicznych wzgórz daje cień zmęczonym upałami żeglarzom i schronienie milionom cykad, których dźwięk wypełnia powietrze. Na lądzie jedyną atrakcją jest klasztor, słynący z cudownej ikony. Setki wiernych przybywają tu każdego dnia lokalnym promem, by na kilka godzin ożywić nieco to spokojne miejsce. Przywożą ze sobą metalowe płytki z odciskiem ręki, nogi lub innej części schorowanego ciała i wieszają pod ikoną w nadziej na rychłe wyzdrowienie.

Babcia na pokładzie

Kościół na Nisiros( fot. Sputnik Team )

Po trzech dniach bujania się na kotwicy pożeglowaliśmy na wyspę Tilos.
- Dzisiaj popłyniemy na wyspę słoni. - oznajmiłem z rana.
- Jakich słoni? - zapytała Mariolka.
- Ostatnich europejskich słoni, które żyły tam prawdopodobnie jeszcze kilka tysięcy lat temu. Odizolowane przez tysiące lat na oddalającej się od brzegu wyspie, wyewoluowały w osobny karłowaty podgatunek, przystosowany do ubogiej diety. W jednej z wiosek jest muzeum, gdzie można zobaczyć szkielet takiego karła. Dorosły osobnik mierzył zaledwie 120 centymetrów. Mniej więcej tyle co osioł!
Zacumowaliśmy w porciku Livadia. Mimo pełni sezonu miasteczko stanowi idealne miejsce na spokojne wakacje, oferując jednocześnie wszystko, czego turysta może potrzebować.
Karolina, Bruno i Mariolka zajęli na plaży strategiczną pozycję pod drzewem, zapewniającym całodzienny cień, a ja wybrałem się na wędrówkę w poszukiwaniu karłowatych słoni.
- Przepraszam, gdzie znajdę muzeum przyrodnicze? - zapytałem sprzedawcę w najbliższym sklepie.

Babcia na pokładzie

Karłowaty słoń z Tilos( fot. Sputnik Team )

- Jakie muzeum?
- No takie, w którym pokazujecie szkielet waszego małego słonia. Karła. Żył tu kiedyś. Na waszej wyspie.
- Aaaa... chodzi ci zapewne o ten pokój z kilkoma starymi gnatami – odpowiedział rozbawiony starszy pan - Musisz wynająć samochód albo skuter. To osiem kilometrów stąd, z drugiej strony wyspy, za górami. Za daleko żeby iść.
- Daleko? Przyzwyczailiście się do małych odległości i nawet do tawerny jeździcie skuterami. Dla mnie to doskonały trening po całych dniach na jachcie.
- Rób jak chcesz, ale uważaj na upał. Dzisiaj zapowiadają rekordowe temperatury. Po drodze nie ma żadnego cienia.
Po kilku godzinach marszu przez półpustynną krainę zamieszkaną przez setki zdziczałych kóz dotarłem na miejsce. Muzeum mieści się w jednym małym pomieszczeniu na parterze starego domu. Wewnątrz zastałem starszą panią, pół szkieletu słonia i kilka tablic z rysunkami i naukowymi artykułami napisanymi po grecku.
- Dzień dobry, czy to jest to słynne na całym świecie muzeum słoni z Tilos?
- Tak! - odpowiedziała ochoczo zaskoczona kustoszka - Opowiem panu wszystko co wiem na ten temat. Kilkadziesiąt lat temu przyjechał do nas pewien naukowiec... - rozpoczęła swoją długą i pełną najdrobniejszych szczegółów opowieść. Profesjonalizm narratorki był bez zarzutu, ale po kilku zdaniach przestałem koncentrować się na treści. Moją uwagę w całości pochłonęła sama postać przewodniczki. Starsza pani z wypiekami na twarzy recytowała historię swojego życia, gniotąc w prawej dłoni rąbek sięgającej tuż za kolana sukienki. Wyglądała jak podekscytowana ośmioletnia dziewczynka, która nauczyła się trudnego wierszyka i pragnie podzielić się nim z całym światem.

Źródło: https://ikamien.pl/artykuly/15162/