ikamien.pl • Wtorek [07.04.2015, 10:26:27] • Kamień Pomorski
Najnowsza relacja z pokładu Sputnika II

DEKPA - mój nowy dowód rejestracyjny( fot. Sputnik Team
)
- Pytasz o to co stanowi największy problem w żeglowaniu z małymi dziećmi? Odpowiedź jest bardzo prosta. Pampersy! Tutaj może tego nie odczujesz, ale kiedy żeglowaliśmy z żoną i dwójką maluchów dookoła świata, to w wielu odległych miejscach w ogóle nie mogliśmy ich dostać, a jeżeli już były, to kosztowały krocie. Zawsze mieliśmy ogromny ich zapas, ale czasem się kończyły i musieliśmy przechodzić na tradycyjny system, a czasami po prostu dzieciaki pełzały na golasa no i wiadomo... cały jacht był wtedy brudny. - odpowiedział rozbawiony Jean Paul z sąsiedniego jachtu. Francuz przebył na swoim aluminiowym Trismusie prawie wszystkie morza, spędził nawet pięć lat na Grenlandii, ale teraz, przed siedemdziesiątką, postanowił wrócić na ciepłe wody i w takich właśnie okolicznościach spotkaliśmy się w Grecji na wyspie Kefalonia. - Poza tym żeglowanie z dziećmi było wspaniałym etapem naszego życia. Pamiętam jak raz na Galapagos nasz synek raczkował na golasa na plaży razem z małymi foczkami, które bardzo chciały się z nim bawić. W pewnym momencie focza mama podpełzła do wesołej gromadki i zaczęła spychać wszystkie maleństwa z powrotem do morza. Najwidoczniej nie odróżniała naszego dziecka od swoich bo również starała się je zachęcić do wejścia do wody. Długo musieliśmy jej tłumaczyć, że to nasze dziecko i lepiej mu będzie na plaży.
Na Kefalonię dotarliśmy w niespełna trzy tygodnie od zaokrętowania Karoliny i Bruna. W tym momencie byliśmy już w pełni zaaklimatyzowani i zgrani jako rodzinna załoga małego jachtu, chociaż nie od razu udało nam się złapać nowy rytm.
Zawsze starałem się, żeby Sputnik II był porządnym jachtem, w którym wszystko leży tam gdzie powinno i w którym nie ma miejsca na zbędne bibeloty, bezużyteczne z żeglarskiego punktu widzenia. Gary były w miarę możliwości zmywane zaraz po posiłku, pokład szorowany przy każdej sposobności, a rzeczy osobiste załogi chowane do bakist, żeby uniknąć niepotrzebnego bałaganu.
Bomba wybuchła czternastego marca kiedy na pokładzie zjawiła się Karolina z pięciomiesięcznym Brunem, chociaż do nowej sytuacji przygotowaliśmy się już od wielu miesięcy. Babcia uszyła dla bobasa podwieszane łóżeczko, przemyśleliśmy system kąpania dziecka w ciasnym jachcie, wygospodarowaliśmy miejsce na niezbędne gadżety, wykupiliśmy dodatkowe ubezpieczenie i przemyśleliśmy nowy styl żeglowania, jednak pierwszy tydzień, który spędziliśmy razem pod Neapolem przypominał nieustanne porządki po przejściu huraganu. Trzeba było na nowo przemyśleć rozlokowanie bagaży na jachcie i kolejność ich chowania. Musieliśmy wyćwiczyć nowe ruchy, takie jak przenoszenie dziecka na ruszającej się łodzi, podawanie go z rąk do rąk oraz sposób i kolejność wychodzenia na ląd. Całej sytuacji nie ułatwiał fakt, że staliśmy właśnie pod Neapolem, gdzie standard marin jest katastrofalny a ich ceny absolutnie kosmiczne. Nie mam pojęcia co miał na myśli autor powiedzenia „zobaczyć Neapol i umrzeć”, ale być może chodziło mu o to, żeby umrzeć z rozpaczy, bo na pewno nie z zachwytu. Ciasne, brudne ulice, śmieci walające się wszędzie, marina bez toalety i prysznica, za którą trzeba zapłacić dwadzieścia pięć euro dziennie, a która standardem nawet do pięt nie dorasta naszej macierzystej Marinie Kamień Pomorski, gdzie za miesiąc postoju płaciłem zaledwie siedemdziesiąt pięć euro.
Na szczęście po kilku dniach przygotowań byliśmy gotowi, by uciekać dalej na południe, a ja pogodziłem się z tym, że zabawki Bruna i gryzaki wyskakują na mnie ze wszystkich możliwych zakamarków.

Rybacy w Argostoli( fot. Sputnik Team
)
Początkowo planowaliśmy skierować się w stronę Sycylii i zwiedzić jej wschodnie wybrzeże, jednak niespodziewanie wysoki koszt pobytu we Włoszech skłonił nas do próby jak najszybszego dotarcia do Grecji.
Dzięki doskonałej pogodzie pierwszy przeskok udało nam się wykonać aż do odległej o 140 mil Vibo Marina, która stanowi wyjątek wśród okolicznych portów i oferuje żeglarzom piękne widoki, pełen serwis i rodzinną atmosferę za rozsądną cenę. Dopływaliśmy tam o zachodzie słońca. Eskortowała nas wielka rodzina delfinów, a z prawej strony dymił odległy o trzydzieści mil wulkan Stomboli. Gdy tylko słońce zaszło, udało nam się rozwikłać zagadkę pojawienia się delfinów. O zmroku nasze światła pozycyjne przyciągały malutkie kałamarnice, które stanowią przysmak morskich ssaków. Uciekające kałamarnice wyskakiwały nad wodę, a zwinne delfiny łapały je w locie, jak rozbawione psiaki rzucaną piłkę. Ten spektakl trwał ponad godzinę i mogliśmy mu się dokładnie przyjrzeć.
Dalej była Bagnara Calabra, słynąca z połowów miecznika i tarasowych upraw pysznych warzyw i owoców, sprzedawanych na targu pod gołym niebem. Miasteczko pretenduje do miana miejscowości turystycznej, ale jest zacofane pod względem infrastruktury i kultury utrzymywania porządku. Urok Bagnary można dostrzec dopiero po przymknięciu oka na zalegające wszędzie śmieci. Jest to trudne, ale kiedy się uda, można potargować się o filetowaną wprost na ulicy pyszną rybę, przebierać w stoiskach warzywnych w poszukiwaniu najlepszych karczochów i objadać się doskonałymi lodami podawanymi w świeżej bułce maślanej.
Na naszej drodze na Morze Jońskie była jeszcze Cieśnina Mesyńska, której wiry i prądy przerażały starożytnych żeglarzy, pozbawionych sprawnego ożaglowania, silników i prognoz pogody. Współczesna technika pozwoliła nam pokonać tą przeszkodę bez żadnych problemów i zatrzymać się w Reggio di Calabria.

Żłobek na pokładzie SPUTNIKA II( fot. Sputnik Team
)
- Skąd oni biorą takie ceny? - oburzała się słusznie Karolina w naszej przedostatniej marinie we Włoszech - Przecież w zamian nie oferują nawet toalety, a jeżeli już toaleta jest, to standardem przypomina polski obóz harcerski z lat osiemdziesiątych!
- Chyba znam odpowiedź na to pytanie. Pamiętasz tego fircyka w kolorowych fatałaszkach i ciemnych okularach, który zagadywał nas w poprzednim porcie Bagnara Calabra? Pamiętasz, że zjawił się zaraz po tym, jak przypłynęły tam te wielkie niemieckie katamarany? Tak się składa, że przed chwilą spotkałem go również tutaj w innym zestawie koszul z dekoltem. Przeliczał kasę w biurze bosmana. Moim zdaniem to właśnie kalabryjska mafia odpowiada za takie ceny. Mariny muszą odpalać działkę dla „’ndranghety” więc jest drogo i brakuje kasy na inwestycje. Nic tu się nie zmieni, dopóki ostatecznie nie poradzą sobie z tym problemem. Ja w każdym razie mam już dość południowych Włoch i jestem za tym, żeby jeszcze dzisiaj w nocy przeskoczyć na drugą stronę buta a potem do Grecji.
- Pewnie, spadajmy stąd. Bruno doskonale znosi bujanie, chyba nawet lepiej ode mnie, więc możemy trochę przyspieszyć.
O świcie zbliżaliśmy się do naszej ostatniej włoskiej mariny Rocella Ionica. W instrukcji żeglowania jest informacja, że wejście do portu jest płytkie i zmienia się po każdym sztormie, że nie należy próbować podejścia przy silnym wietrze i wysokiej fali oraz że każde wejście najlepiej skonsultować przez radio z kapitanatem portu.
- Marina Rocella tu jacht Sputnik II, proszę o informację na temat bezpiecznego podejścia do portu. Morze jest trochę wzburzone i chciałbym wiedzieć, czy kontynuować podejście. Moje zanurzenie to 1,5 metra.