ikamien.pl • Wtorek [17.02.2015, 15:09:37] • Świat

Relacja z pokładu Sputnika II

Relacja z pokładu Sputnika II

Marek w Sant Antioco( fot. Sputnik Team )

- Glenlivet? - Tak, tak samo jak nazwa tej piętnastoletniej whisky, która stoi na barze. - No tak, po co komplikować proste sprawy. Bardzo nam się tu u was podoba, czy to jest prywatny port? - Tak, sami tu rządzimy i dbamy o to, żeby każdy żeglarz czuł się u nas jak w domu. Wielu tak się spodobało, że mieszkają na jachtach cały rok. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. To jest miejsce dla żeglarzy, a nie dla właścicieli luksusowych jachtów pod krawatem. Mamy tu między innymi Niemców, Norwegów, Francuzów, Brytyjczyków, Finów i Holendrów.

Ponownie rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na tak kiczowatym, że aż uroczym portrecie Starszego Bosmana tulącego w ramionach jednego ze swoich wielkich psiaków.
- W takim razie szkoda, że zostajemy u was tylko cztery dni. Możesz polecić nam jakieś ciekawe miejsca w pobliżu?
Bosman wyciągnął z szuflady z rupieciami ksero mapy miasta i zaczął rysować.
- Tu niedaleko znajdziecie tanie markety. Na tej ulicy jest tani sklep żeglarski, a w centrum jest mnóstwo knajp. Nie sądzę, żeby interesowały was te ekskluzywne. Najlepiej idźcie do rybaka, który ma w parku namiot i sprzedaje tam najlepsze Ricci.
- Ricci? To chyba zdrobnienie od Richard? - zażartował Ray.
- Jeżeli chcecie spróbować prawdziwego smaku morza, to musicie koniecznie zjeść Ricci. Zaraz wam pokażę co to jest - dzięki Google Bosman znalazł zdjęcie jeżowca. Wcześniej nie miałem pojęcia, że coś tak paskudnego można w ogóle jeść. - Jecie to żywe, tylko z winem i chlebem.
Chwilę później siedzieliśmy przy stoliku pod namiotem u rybaka. Przed nami stały trzy tace pełne kolczastych dziwolągów, po cztery euro za porcję, obejmującą także kubek wina i pieczywo.
- O cholera, one się ruszają, jedzcie to szybko bo pouciekają nam z talerzy!
- Muszę zrobić zdjęcie na Facebook, znajomi w Stanach padną jak to zobaczą! – zawołał rozbawiony Ray – Wyobrażacie sobie gościa, który pierwszy postanowił to zjeść? To musiał być niezły świr!

Relacja z pokładu Sputnika II

Bosmanat Mariny Del Sole w Cagliari( fot. Sputnik Team )

- O kurde, nie wiem czy dam radę, ja nawet nie przepadam za rybami a tu takie coś...
- Nie łam się Marek! Po to tu przypłynęliśmy. Kebaba możesz zjeść wszędzie, a takie coś tylko tutaj.
Z jeżowcami rozprawiliśmy się w kilka minut. Ilość wydłubanego z ruszających się robali miąższu nie zrekompensowała prawdopodobnie energii zużytej na samo ich jedzenie, natomiast wrażenia smakowe były lekko perwersyjne.
- To smakowało jak muł z basenu wędkarskiego w Kamieniu! Nie mam pojęcia po co to jeść. - zawyrokował Marek.
- Ale jakie dobre wino! Jutro przyjdziemy na ośmiornicę.
Cagliari było naszym trzecim przystankiem we Włoszech. Tutaj mieliśmy się rozstać z Markiem, który w poniedziałek wracał do Kamienia po dwóch tygodniach na jachcie. Tego samego dnia oczekiwaliśmy z Rayem na przylot Pawła ze Świnoujścia.
Z Rayem poznałem się przez serwis Crewbay.com, gdzie żeglarze z całego świata umieszczają ogłoszenia o wolnych kojach na swoich jachtach. Początkowo wątpiłem w skuteczność takiego poszukiwania załogi, ale Ray, który jako Sławek wyjechał ponad trzydzieści lat temu z Polski do Bostonu zdecydował się błyskawicznie i potwierdził swój udział w wyprawie kupując natychmiast bilet lotniczy do Barcelony.
Pod Barceloną Sputnik II czekał cierpliwie na naszą trójkę przez trzy zimowe miesiące, które spędziłem w Kamieniu z rodziną. W tym czasie na świecie pojawił się Bruno i sprawił, że te radosne kilkanaście tygodni mignęło mi przed oczami jak kilka dni. Bruno jest jeszcze trochę za mały na zimowe, morskie podróże, ale jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to już w połowie marca przyleci razem z Karoliną do Neapolu na nasz statek kosmiczny, by w wesołym rodzinnym gronie kontynuować swoją pierwszą wielką przygodę. Do tego czasu wakaty na stanowiskach manewrowych obejmują starzy i nowi przyjaciele Sputnik Team.

Relacja z pokładu Sputnika II

Ricci - żywe jeżowce( fot. Sputnik Team )

Do Barcelony przyleciałem kilka dni przed Markiem i Rayem. Jacht wymagał przeglądu po zimie i konserwacji dna. Kilka tygodni wcześniej poinformowałem marinę o swoich planach i prosiłem o rezerwację dźwigu na konkretny dzień. Wyciągnięcie jachtu z wody, czyszczenie dna, malowanie i ponowne wodowanie łajby powinno zająć mi dwa dni. Znając hiszpańskie podejście do pracy i ustalanych terminów zaplanowałem na całą operację pięć dni, po których mieliśmy pożeglować na Minorkę.
- Dzisiaj nie wyciągniemy twojej łodzi, bo jest czwartek, a nie sądzę, żebyś się wyrobił do piątku po południu – zdecydował szef firmy, zarządzającej dźwigiem i remontującej jachty.
- Poradzę sobie, to mały jacht a ja szybko pracuję.
- Nie będziemy ryzykować. Jak nie zdążysz, to w sobotę i w niedzielę mamy tu zamknięte i nie masz prawa przebywać na placu. Wyciągniemy cię w poniedziałek i zwodujemy we wtorek. W zasadzie w ogóle nie powinieneś nocować na jachcie, bo ochrona może się zdenerwować.
- To jest teraz mój dom i nie mam innej możliwości!
- Zawsze możesz wziąć śpiwór i poszukać jakiejś jamy w górach! – próbował żartować Jesus – Wyjątkowo się zgodzę, ale na placu nie dostaniesz wody i prądu a strażnik nie wpuści cię jeżeli wrócisz po godzinie 19.
Miałem więc cztery dni luzu. Nie przejąłem się tym zbytnio, bo załoga chciała zwiedzać Barcelonę a ja potrzebowałem spokojnej aklimatyzacji. Zająłem się porządkowaniem jachtu i zrobiłem wypad w okoliczne górki. W tym czasie Ray zainstalował się w hotelu i poznawał miasto.
Marek przyleciał w niedzielę i już następnego dnia rano zabraliśmy się za wyciąganie jachtu, które poszło sprawnie.
- Mateusz, właśnie rozmawiałem z Jesusem. Którą chcesz wiadomość? Złą czy złą, bo dobrej nie ma.
- Ja pierdziele tak czułem. Pewnie kretyni popsuli dźwig?
- Zmieniają w nim koła, bo planują wyciągać 125 tonowy jacht i wszystko się przeciągnie przynajmniej do środy. Manana!

Źródło: https://ikamien.pl/artykuly/13526/