ikamien.pl • Czwartek [23.10.2014, 08:16:49] • Kamień Pomorski
Sputnikiem dookoła Ziemi cd.

fot. Sputnik Team
Właśnie minęła pierwsza od pół roku noc spędzona w prawdziwym łóżku. Nic nie bujało, nie skrzypiało i nie trzeba było sprawdzać czy kotwica trzyma. Po powrocie do domu znad upalnej delty Rodanu w drugiej połowie października spodziewałem się szoku termicznego, ale temperatura powyżej piętnastu stopni okazała się całkiem do zniesienia. Wyglądając z balkonu na wzburzone wody Zalewu Kamieńskiego zdałem sobie sprawę, że właśnie zakończył się trwający sześć miesięcy pierwszy sezon rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi”, w trakcie którego na wiernym Sputniku II przeżeglowałem wraz z siedmioma różnym załogantami 3500 mil morskich i odwiedziłem 76 portów i kotwicowisk. Przez cztery pierwsze miesiące żeglowała ze mną żona. Przywiozłem 7314 fotografii oraz jeszcze więcej wspomnień. Próbowałem rozmawiać dziewięcioma językami odwiedzanych krajów, wymieniłem setki uścisków dłoni i uśmiechów, złowiłem zaledwie cztery ryby i aż dwa razy odzyskałem skradziony kajak. Raz usuwałem poważną awarię, którą miałem na własne życzenie. Wypiliśmy tonę wody, zjedliśmy ponad sześćdziesiąt kilo weków i zużyliśmy pół kilo soli. Zdobyłem doświadczenie, którego nie da się opisać żadnymi liczbami i co najważniejsze, zdążyłem do domu na czas, by spędzić z Karoliną ostatnie dni przed narodzinami naszego syna.
Z jachtu zszedłem w Marsylii. Dotarliśmy tam ze Sławkiem po trwającej dwa tygodnie żegludze z Barcelony. Po drodze było oczywiście kilka przystanków i parę kolejnych przygód.
W Barcelonie nastąpiła zmiana załogi. Komar wracał do Warszawy, a trzy wolne koje miały być obsadzone przez Sławka, który żeglował z nami w pierwszym miesiącu rejsu, oraz przez Sylwię i Roberta – nie znaną mi wcześniej parę, która zgłosiła się przez internet.
Pobyt w stolicy Katalonii trwał kilka dni. Zacumowaliśmy w marinie królewskiego klubu żeglarskiego.
- Komar, mam świetną wiadomość. Nasza królewska marina jest wyposażona w saunę! To pierwszy taki przypadek od opuszczenia Niemiec. Kończymy porządkowanie jachtu i wieczorem trzeba się wreszcie porządnie wypocić.
- Nie masz dość po kilku miesiącach w tropikach?
- To zupełnie co innego. Uwielbiam saunę i od dawna o tym marzyłem. Dla mnie to większa atrakcja niż zwiedzanie kolejnych starych kościołów i ruin.
- No to będziesz musiał przełożyć ją na jutro, bo mamy zaproszenie na kolację od moich znajomych, którzy mieszkają niedaleko. Karolina i Dawid czekają na nas wieczorem.
Polsko-hiszpańska rodzina ugościła nas serdecznie. Okazało się, że nie byliśmy jedynymi gośćmi. Dyskusje w międzynarodowym gronie przeciągnęły się do późnych godzin nocnych. Rano w ramach rewizyty mieliśmy na jachcie odwiedziny naszych gospodarzy i ich dwóch małych piratów, których fascynował każdy detal Sputnika II.
- Starszy syn jest w szoku! - zauważył Dawid - Spodziewał się koła sterowego, a odkrył rumpel. Teraz musi to przetrawić.
Była niedziela, więc liczyliśmy na darmowy wstęp do Museu Picasso de Barcelona.
Okazało się, że nie tylko my.
- Przykro mi Komar, ale ja nie będę stał w kolejce, która ma dwieście metrów! To jakieś szaleństwo! Proponuję wracać do mariny i odpalić wreszcie tą saunę.
- Szczerze mówiąc ja też nie mam ochoty tu sterczeć. Spadamy.
Sauna spełniła moje wszystkie oczekiwania. Była wliczona w cenę postoju, a piec nagrzewał powietrze do stu trzydziestu stopni. To nawet dla mnie o dwadzieścia stopni za dużo. Wieczorem dostaliśmy kolejne zaproszenie od Dawida i Karoliny.

fot. Sputnik Team
- Witajcie! Czego się napijecie i jak minął dzień?
- Białe winko będzie idealne. Właśnie wracamy z sauny. Była doskonała.
Zauważyłem, że Dawid wydał się lekko zdziwiony i rozbawiony.
- Z sauny? Ale weszliście tam przez pomyłkę czy specjalnie? No chłopaki... nie wyglądacie!
- Nie rozumiem... Co cię tak zaskoczyło? Ja bardzo lubię się czasem dobrze wygrzać...
- Z tego co wiem, to jedyną saunę w okolicy ma tutejszy klub dla gejów. Rozumiem, że właśnie tam byliście?
- Haha, no to w takim razie nie znasz wszystkich atrakcji swojego miasta. Jest jeszcze przynajmniej jedna w naszej marinie.
Kolejny wieczór minął w miłej i wesołej atmosferze.
Następnego dnia pożegnałem się serdecznie z Komarem i oczekiwałem na przybycie Sylwii i Roberta. Sympatyczna, nowa załoga zainstalowała się na dziobie i resztę dnia spędziliśmy na wspólnym zwiedzaniu miasta.
Do kompletu brakowało już tylko Sławka. Przed jego wtorkowym przyjazdem zdążyliśmy jeszcze zaprowiantować jacht a ja postanowiłem ostatni raz skorzystać z sauny. Po pierwszych piętnastu minutach wygrzewania się coś nagle błysnęło, huknęło i niezadowolony wróciłem na jacht.
- Dobrze, że Sławek niedługo będzie. Rano ruszamy. Chyba właśnie zajeździłem królewską saunę. Nie ma sensu dalej tu siedzieć.
Wieczorem byliśmy już w komplecie, a rano w ramach aklimatyzacji nowej załogi zrobiliśmy zaledwie kilkanaście mil do mariny El Masnou. Przy okazji chcieliśmy też sprawdzić port, w którym zaplanowaliśmy zimowy postój Sputnika II. Od razu okazało się, że Sylwia i Robert są wrażliwi na chorobę morską. Nie było w tym nic dziwnego, więc następnego dnia postanowiliśmy kontynuować aklimatyzację. Tym razem martwa fala całkowicie rozbiła nowych adeptów żeglarstwa. Po kolejnych pięciu milach Robert zdecydował o przerwaniu rejsu. Nie pomogły przekonywania, że znaczna większość ludzi przechodzi chorobę morską w identyczny sposób i że pełna aklimatyzacja następuje po dwóch, trzech pełnych dobach na morzu. Żeglarstwo pełnomorskie to jednak pewien specyficzny rodzaj przyjemności, do którego nie każdy może dojść na skróty, więc z pełnym zrozumieniem sytuacji postanowiliśmy rozdzielić się w Premia de Mar by spotkać się ponownie na lotnisku w Marsylii.

fot. Sputnik Team
Żeglując tylko ze Sławkiem postanowiliśmy zrobić większy przeskok wzdłuż wybrzeża. W miarę zbliżania się do granicy francuskiej wiatr powoli tężał. Postanowiliśmy trzymać solowe wachty po trzy godziny. Przed świtem wypadła moja kolej. Sławek spał, ja rozkoszowałem się szybką jazdą z wiatrem w plecy. Czułem, że Sputnik II prawie zrywa się do lotu. Na samym grocie osiągał prawie siedem węzłów. Ustawiłem samoster wiatrowy i pozwoliłem jachtowi przejąć kontrolę nad sytuacją. Tylko na to czekał! Czułem, że łajba popisuje się przede mną, jak delfiny, które często dodawały nam otuchy skacząc nad dolinami fal. Po pół roku życia na pokładzie mojego statku kosmicznego czułem, że wytworzyły się między nami połączenia nerwowe i że żegluje nam się razem lepiej niż kiedykolwiek. Wiedziałem, że ponad czterdziestoletni jacht stara się podziękować mi za daną mu szansę spełnienia się w tym, do czego został stworzony. Ja również byłem mu wdzięczny za to, że nie zawiódł mnie w żadnej sytuacji i że pozwolił mi poczuć się częścią środowiska, które wzywa mnie odnajmłodszych lat. Moje zmysły zostały poszerzone, moja percepcja przełamywała kolejne bariery. Wierny towarzysz podróży współpracował ze mną bez wysiłku i bez zgrzytów. Ja dbałem o niego a on o mnie i całą załogę, która powierzyła mu swój los.
Po dobie żeglugi dotarliśmy na wspaniałe kotwicowisko przy El Port de la Selva w okolicy przylądka Cap de Creus, który jest najdalej na wschód wysuniętym brzegiem Półwyspu Iberyjskiego. To tutaj Salvador Dali namalował swój słynny obraz „Trwałość pamięci”, na którym ludzki czas rozpływa się, zniekształca i rozpada w obliczu majestatycznej, mineralnej i pozornie niezmiennej rzeczywistości wynurzających się z morza Pirenejów.
Spacerując po spokojnym miasteczku, w którym kilka dni wcześniej zakończył się sezon turystyczny trafiłem na tablicę informującą, że Cap de Creus jest początkowym punktem dla wielu pielgrzymów wyruszających w stronę przeciwległego przylądka Finisterre.
- Ale numer! Zobacz Sławek, kilka miesięcy temu będąc na Finisterre robiłem sobie jaja, że zaliczyłem na skróty finał pielgrzymki, a teraz jesteśmy blisko miejsca, gdzie możemy psim swędem machnąć początek i będzie komplet. Idziemy jutro o świcie, wyjdzie sporo ponad dwadzieścia kilometrów w trudnym terenie więc lepiej dobrze się wyspać.