ikamien.pl • Piątek [19.09.2014, 10:25:07] • Kamień Pomorski

Sputnikiem dookoła Ziemi - Rio de Oro

Sputnikiem dookoła Ziemi - Rio de Oro

fot. Sputnik Team

- Kapitanie! Angielski desant jest już pod zamkiem. Wysłali posłańca z białą flagą, chcą gadać! Kapitan Młokosiewicz dowodził obsadą starej twierdzy Maurów we Fuengiroli, której nie spodziewał się w ogóle bronić. Bonaparte zluzował 4 pułk piechoty i wysłał go właśnie tutaj, żeby zmęczeni polscy żołnierze wreszcie odpoczęli. W tej spalonej słońcem części części Andaluzji od dawna nie było się o co bić. - I tu nie dadzą nam spokoju! – Pomyślał dowódca. - Tyle tysięcy mil na własnych nogach, tyle butów zdartych, tyle bitew, od których wiele zależało i dopadli na na tym spalonym krańcu świata, w starej ruinie, która od pięciu wieków nie nadaje się do obrony. Nas stu, ich... pewnie tysiące. Tu cztery stare działa, tam pewnie setka na okrętach. - Czego ten angielski szczur z Gibraltaru sobie życzy? Nie mógł siedzieć spokojnie w swojej skalnej norze i liczyć małp? - Mówi, że przysłał go generał-major lord Blayney. Generał życzy sobie, abyśmy wobec oczywistej przewagi przeciwnika poddali zamek. - Niedoczekanie... Chodźcie i weźcie go sobie!!! Wkrótce na mury starej twierdzy zaczęły spadać kule wystrzeliwane z kilkunastu okrętów kołyszących się nieopodal plaży. - Walić do nich z dział! Łatwo skóry nie oddamy! - Ale kapitanie! Te cztery najemne hiszpańskie małpy, które potrafiły obsługiwać armaty zbiegły z twierdzy nim zaczęli w nas tłuc! - Ileż to lat jesteście na wojnie? Działa nie widzieliście? Ładować proch, kulę i ognia! Lufą w tamtą stronę! Chaotyczna odpowiedź Polaków okazała się jednak wystarczająco skuteczna. Sierżant Zakrzewski celnym strzałem roztrzaskał jedną kanonierkę, uszkodzono też kilka innych. Okręty wycofały się poza zasięg dział. Angielska piechota ruszyła do szturmu na zamek. - Dajcie im blisko podejść i walcie celnie! Kul nie marnujcie! Zęby połamią na tych starych murach, a nie wlezą!

Wymiana ognia była zażarta. Sam kapitan został lekko ranny, ale bez wsparcia artylerii okrętowej zamek był nie do zdobycia. Szturm wstrzymano.
Aby nie narażać więcej swoich okrętów i ludzi, oddziały angielskie i hiszpańskie pod osłoną nocy przetransportowały na ląd ciężkie działa i okopały się. W tym samym czasie do obrońców twierdzy dołączył z pobliskiego Mijas pułkownik Chełmicki z sześćdziesięcioma piechurami, a major Bronisz stacjonujący w Alhaurin ze swoimi dwustu czterdziestoma ludźmi dostał informację o ataku i ruszył na odsiecz, po drodze rozbijając w pył czterystu pięćdziesięcioosobowy oddział wysłany przez Blayneya.
Angielski ostrzał był jednak bardzo poważny.
- Kapitanie! Jedną wieżę już rozpieprzyli! Mury długo nie wytrzymają.
- Głuchy nie jestem! A nawet jakbym był to widzę przecież, że mi na łeb z powały leci! Ilu mamy zdrowych?
- Będzie stu trzydziestu!
- Zbieraj wszystkich zdrowych, ranni niech obsadzą mury. Ruszymy na nich!
- Tam ich pewnie z tysiąc za działami okopanych!
- Ślepy też nie jestem i liczyć umiem! Graj na zbiórkę i czasu nie marnuj!
Szalony manewr okazał się jednak pełnym zaskoczeniem dla oblegających, którzy mimo ogromnej przewagi liczebnej rozpierzchli się przerażeni, porzucając działa.
- Obracać armaty! Posmakujcie własnego ołowiu s.....syny!
Mimo strat i zamętu, oddziałom hiszpańskim i brytyjskim udało się jeszcze raz przegrupować i podjąć marsz na zdobyte przez polaków pozycje, którzy zaczęli się już wycofywać w stronę zamku, wysadzając zapasy prochu.
W tym czasie jednak na pole bitwy dotarł major Bronisz z Alhaurin i niezwłocznie zaatakował lewą flankę.
- Dobra nasza! Wstrzymać odwrót! Dobijemy lorda jaśnie wielmożnego jego mać razem z jego świtą hiszpańskich pawianów!
Połączony atak polskich wojsk zdruzgotał liczniejszego przeciwnika, a sam lord Blayney wpadł w ręce piechurów.
- Mamy psubrata kapitanie! Wypatroszyć różową świnkę, czy po żołniersku kula w łeb?
- Zróbcie z nim co chcecie!

Sputnikiem dookoła Ziemi - Rio de Oro

fot. Sputnik Team

Blayney przerażony widokiem wąsatych, osmalonych prochem i umazanych we krwi Polaków, próżno szukał wielkimi jak młyńskie koła oczami ratunku. Na jego szczęście wstawił się za nim jeden z czterdziestu francuskich dragonów, służących pod komendą Bronisza. Prawdopodobnie chodziło po prostu o to, żeby wziąć zakładnika, który rozkaże reszcie floty inwazyjnej odwrót. Tak też się stało. Angielski dowódca spędził w niewoli kolejne cztery lata a jego szabla do dziś wisi w Muzeum Czartoryskich w Krakowie.
Trudno powiedzieć, czy właśnie tak wyglądała bitwa, ale w paskudnej, zżartej przez beton i raka komercji oraz obsranej przez psy Fuengiroli, stara twierdza Sohail jest absolutnie jedynym urokliwym miejscem, któremu warto poświęcić nieco uwagi. Na dodatek tak się złożyło, że jej historia jest nierozerwalnie złączona z naszymi dziejami. Do zamku trafiliśmy zresztą jak zwykle przypadkowo, a zaprowadził nas do niego mieszkający od kilku lat w Fuengiroli Jacek, który utrzymuje się z pracy na plaży.
W oczekiwaniu na kolejną załogę musiałem spędzić na tutejszych kotwicowiskach ponad tydzień. Nie było to miejsce, w którym chciałbym spędzać wakacje, ale korzystając przerwy w żeglowaniu skoncentrowałem się na przygotowaniu weków dla kolejnych dwóch zmian. Efektem postoju było prawie trzydzieści litrowych słoików sosu bolońskiego, gulaszu wołowego i sosu chińskiego. Wszystkie weki zostały oczywiście trzykrotnie pasteryzowane w odstępie dwudziestu czterech godzin w wielkim, dwudziestolitrowym garze. Musiałem w tym celu zamocować go w kokpicie za pomocą krawatów i zrobić z deski kuchennej stelaż dla mojej alpinistycznej kuchenki Primus, która ma tą wspaniałą cechę, że działa na prawie każdy rodzaj paliwa. Ja używam benzyny.
Kuchnia spirytusowa, która jest w kambuzie nie ma aż takiej mocy jak ten 2,5 kW palnik, poza tym gar nie zmieściłby się na niej. Dzięki poświęceniu się gotowaniu i sprawdzaniu stanu technicznego jachtu pobyt na Costa del Sol nie był czasem zmarnowanym.
Zastanawiałem się, czy nie za surowo oceniłem to miejsce, ale albo coś jest nie tak z moim punktem widzenia albo miałem pecha do nieprzyjemnych okoliczności.
Jeszcze na kotwicowisku w Benalmadenie wyruszyliśmy z Mateuszem na wieczorny rekonesans. Kajak zostawiliśmy na pomoście mariny, jak mieliśmy w zwyczaju czynić. Takie miejsce na pograniczu przestrzeni publicznej i prywatnej jest zazwyczaj bezpieczne i nikomu nie wadzi. Kiedy wracaliśmy na jacht kajaka nie było.
- No to pięknie. Ktoś go podpieprzył.
Powiedział Mateo.

Sputnikiem dookoła Ziemi - Rio de Oro

fot. Sputnik Team

- Na to wygląda... Wracamy wpław... Ale poczekaj, rozejrzę się po okolicy.
Szybko ruszyłem na obchód okolicznych zakamarków i budynku mariny. Nic. Poszedłem do restauracji, z której jest świetny widok na miejsce, gdzie zostawiliśmy kajak i zacząłem rozmawiać z życzliwym barmanem z Kuby, który był tam jedyną osobą rozmawiającą po angielsku.
- Najlepiej zapytaj tego gościa przy barze... Coś widziałem, ale gadaj z nim... To ważna osoba tutaj.
Oczywiście ważna osoba nie rozmawiała po angielsku a do tego była pijana jak świnia. Udało mi się jednak ustalić, że to on zabrał nasz kajak i schował, traktując jak swój, bo on jest szefem tego podwórka i wszystko tu jest jego. Poza tym jest fanem skuterów wodnych i nie rozumie po co komu jacht i do tego jeszcze kajak... Rozmowa była długa i trudna. Co chwilę zastanawiałem się tylko czy zadzwonić po policję, czy rozbić mu na durnym łbie pierwszą lepszą butelkę z baru. Żadne z tych rozwiązań nie było dobre, zwłaszcza że tutejsza policja to pewnie jego koledzy i tak czy inaczej nie odzyskałbym kajaka, za to przekonałbym się jak wygląda hiszpańskie więzienie. Trzeba było gościa zmęczyć. Trochę to trwało, ale w końcu zaprowadził nas do garażu, w którym schował kajak. Mimo to nie chciał go oddać bez okupu! Zszedł nawet na pięć euro ale kontynuowałem grę na czas. W końcu zaśnie, albo będzie chciał walnąć następną kolejkę. Po długiej dyskusji wróciliśmy na jacht. Paskudne wrażenie jednak pozostało.
Ostatniego dnia w Fuengiroli, kiedy czekałem na Tomka i Michała, podpłynęła do mnie wielka motorówka Guardia Civil. Po tygodniowym postoju tutaj dowiedziałem się, że nie wolno w tym miejscu kotwiczyć. Pokazałem panom w czarnych okularach, że z mapy wynika jasno, iż właśnie tutaj jest wyznaczone miejsce na kotwicowisko.
- Mapa nic nie znaczy! Masz się stąd wynieść w ciągu pięciu minut!
Pokazałem hiszpańskie motorówki stojące na kotwicy obok mnie i panowie niechętnie poinformowali inne załogi, że również powinny się przestawić.
Na początku nie bardzo mogłem zrozumieć skąd się biorą takie dziwne sytuacje. Wszędzie, gdzie do tej pory byliśmy, żeglarze byli traktowani serdecznie i mogli oczekiwać wszelkiej pomocy. Tutaj jest inaczej. W końcu zdałem sobie sprawę, że chodzi o to, iż swobodne żeglowanie jakie uprawiamy, z postojami na kotwicy i gotowaniem na jachcie nie mieści się ramach stworzonych na tym wybrzeżu dla turystów. Najprawdopodobniej popełniliśmy grzech. Największy grzech, jaki można popełnić wobec wszechmogącej maszynki do robienia pieniędzy: nie daliśmy zarobić.
To co w normalnym środowisku, kochającym morze, jego sprawy i jego ludzi jest całkowicie naturalne, tutaj, w wyjałowionym przez przemysł turystyczny molochu jest pogwałceniem niepisanych zasad.
Tak czy inaczej nic tu po nas. Tomek i Michał dotarli na jacht po północy. Po wesołym powitaniu i krótkim wypoczynku ruszyliśmy o świcie w kierunku Afryki.
Obaj panowie to artyści. Malarz i fotograf. Przez miesiąc będziemy razem szukać inspiracji do naszych przedsięwzięć literacko-wizualnych. Aż się boję pomyśleć, co może z tego wyniknąć!
Stumilowa przeprawa trwała dwie doby. Wiatru było zaledwie tyle, żeby zapewnić nam minimalną sterowność, jednak przez większą część żeglugi po płaskim jak stół morzu korzystny prąd dokładał od siebie trzy mile co godzinę. Warunki były za to idealne do obserwacji morskiego życia. Szczególnie w nocy przy pełni księżyca, który wywabił z głębin wielkie stada ssaków. Delfiny i wieloryby w złocistej poświacie otaczały nasz jacht sapiąc jak lokomotywy i wykonując popisowe akrobacje. Rano udało nam się nawet wykonać sesję zdjęciową wielkiemu żółwiowi, który leniwie przepłynął koło naszej burty.
Wspomagając się silnikiem dotarliśmy do portu Melilla, który jest hiszpańską enklawą na północnym wybrzeżu Afryki od około pięciu wieków. Miasto od zawsze było kością niezgody pomiędzy sąsiadami. Maroko do tej pory uważa Melillę za terytorium okupowane i żąda jej zwrotu.
Z powodu licznych zatargów enklawa jest dosłownie naszpikowana starymi fortecami a wielu jej współczesnych mieszkańców jest funkcjonariuszami którejś z licznych formacji mundurowych.

Źródło: https://ikamien.pl/artykuly/12120/